2/2019
Jechałem do Warszawy. Kiedy wszedłem już na peron krakowskiego dworca kolejowego, zatrzymałem się i wyjąłem bilet, by sprawdzić, jakie mam miejsce. I ku mojemu zdziwieniu przeczytałem, że mój bilet nie gwarantuje miejsca siedzącego. Szedłem wzdłuż całego składu, przekonując się, że o wolne miejsce wcale nie będzie tak łatwo.
Doszedłem do pierwszego wagonu i wsiadłem. Idąc korytarzem, patrzyłem uważnie, czy w którymś z przedziałów nie ma jednak jakiegoś wolnego miejsca. O, tu są dwa. Wkładam głowę do przedziału i pytam, czy któreś z nich jest wolne. Patrzy na mnie człowiek o śniadej karnacji, najwyraźniej z któregoś z arabskich krajów, oznajmiając z przykrością po angielsku, że po polsku nie rozumie. Wtedy siedzący naprzeciwko niego młody człowiek zdejmuje wielkie jak jego głowa słuchawki i grzecznie oznajmia, że te dwa najwyraźniej są wolne. Dziękuję za informację i zadowolony wchodzę. Siadam obok człowieka z arabskiego kraju. Jest cisza. I w tej ciszy zauważam, że mój sąsiad trzyma zwinięty w ręce, no właśnie nie wiem co, muzułmański tasbih czy nasz różaniec? Po chwili zauważam, że z dłoni wydobywa się krzyżyk, a nie frędzle. Uśmiecham się do siebie. Zresztą robię dokładnie to samo, żeby nie marnować czasu.
Dzwoni mój telefon, więc żeby nie przeszkadzać, wychodzę na korytarz. Po skończonej rozmowie nie wracam jeszcze do przedziału. Po chwili dołącza do mnie mój sąsiad. Pyta, czy mówię po angielsku. Odpowiadam, że trochę owszem.
– Masz ładny krzyżyk – mówi, patrząc na srebrny krzyż jerozolimski zawieszony na mojej szyi. – Dziękuję. Nie czekając, wypalam od razu: – Widziałem, jak modliłeś się na różańcu. – Ja też widziałem – dorzuca z uśmiechem. Dowiaduję się, że jest z Libanu. I nagle dociera do mnie, że choć dzieli nas pół świata, język, kultura, to jednak jest coś, co łączy mnie z nim bardziej niż z wieloma, z którymi zamieszkuję tę samą ziemię. Jest coś, co czyni nas braćmi.
Jezu, człowiek jeśli się spotyka, to najbardziej spotyka się w Tobie, w Twoim Duchu. To Ty jesteś pomostem między ludźmi. Ty otwierasz moje serca dla drugiego człowieka. Ty dajesz światło, dzięki któremu w drugim mogę widzieć brata. Ty też sprawiasz, że nawet miejsce siedzące w pociągu nie jest przypadkowe. Ty sam zadbałeś o to, aby Fadi i Andrzej – tak różni od siebie, a jednak dzieci jednego Ojca, Twoi bracia, Jezu – mogli się spotkać i doświadczyć nawzajem Twojej obecności w nich. Kiedy mój towarzysz podróży dowiaduje się, że jestem franciszkaninem i kapłanem, wyznaje, że kocha św. Franciszka i św. Antoniego, który go uzdrowił. On też jest poruszony spotkaniem, potwierdzając, że to spotkanie w Duchu. Kiedy pytam go, czy zna egzorcyzm św. Antoniego, śmieje się, wyjmując z portfela karteluszek z zapisaną po arabsku tą właśnie antyfoną. Wybija godzina trzecia i obaj – on Libańczyk, ja Polak, każdy w swoim języku – odmawiamy koronkę do Miłosierdzia Bożego. Dojeżdżamy do Warszawy. Rozstajemy się. Ze spotkania zostaje mi olej i relikwia św. Charbela oraz żywa pamięć o Jezusie, żyjącym pośród nas.
Pozdrawiam Cię Ojcze Andrzeju! Modlę się, żeby u Ciebie było wszystko dobrze! Zgodnie z obietnicą, przesyłam moje świadectwo:
Nazywam się Fadi Shehadeh i jestem libańskim maronitą [Kościół maronicki to jeden z Kościołów wschodnich, powstały w VII w. na terenach obecnego Libanu i Syrii i tam pierwotnie działający. Jako jedyny z tej grupy w całości pozostaje w unii z Kościołem katolickim – przyp. red.]. Pragnę dać moje świadectwo o cudzie uzdrowienia, który dokonał się za wstawiennictwem św. Antoniego Padewskiego.
Miało to miejsce ok. dziesięciu lat temu, kiedy jeszcze mieszkałem w Stanach Zjednoczonych. Wszystko zaczęło się od powstania ogromnego ropienia na moich dziąsłach, w lewej dolnej części jamy ustnej, który był spowodowany ciężką infekcją bakteryjną. Znałem się z cenionym chirurgiem stomatologiem pochodzenia libańsko-amerykańskiego, mieszkającym w moim mieście. Przebadał mnie, wykonał zdjęcia rentgenowskie i zasugerował, żebym zażył antybiotyki, po których będzie mógł przeprowadzić zabieg operacyjny. Wziąłem antybiotyki i poddałem się operacji, podczas której ropień został dokładnie wycięty, a zainfekowany obszar wyczyszczony. Jednak ropień odtworzył się i było znacznie gorzej. Dentysta zasugerował, że potrzebna jest kolejna operacja, podczas której będzie musiał wyciąć ropień głębiej i ponownie oczyścić zainfekowany obszar, a ja będę musiał zażyć dodatkową dawkę antybiotyków. Zgodziłem się, ale i ten zabieg nie pomógł. Lekarz zasugerował, że musi przeprowadzić operację po raz trzeci, a ja musiałem zażyć jeszcze więcej antybiotyków. Niestety, znów nie było pozytywnych rezultatów. Byłem załamany – brałem coraz to więcej silnych antybiotyków przez cały miesiąc, miałem trzy operacje, a moja sytuacja pogarszała się z dnia na dzień!