Zawsze dostrzegał drugiego człowieka. Widział go. Miał dla niego czas. Jeszcze przed zakonem pomagał innym w nauce. A później? Później całował nogi swoim nowicjuszom. Chciał im pokazać, jak bardzo Bóg ich kocha. Tak, że aż pochyla się nad ludzką nędzą, czasem aż do ludzkich nóg. Czy zatem człowiek nie może zrobić tego samego dla drugiego człowieka? Był chodzącym świadectwem prawdziwej miłości.
31 marca 2021 r. minie 100 lat od śmierci Wenantego Katarzyńca. Ale w jego relacji do drugiego człowieka wciąż nic się nie zmienia. Dzisiaj, tak jak i dawniej, o. Wenanty rozumie człowieka w jego biedzie, nędzy, osamotnieniu, czasem może depresji i frustracji. Rozumiał człowieka na każdym etapie jego życia – kiedy jako kilkunastoletni uczeń pomagał słabszym od siebie; kiedy jako młody kapłan wskazywał zagubionym drogę do Boga; kiedy jako wychowawca uczył, co tak naprawdę jest najważniejsze w życiu; i kiedy jako współbrat spieszył z pomocą i nigdy nie odmawiał proszącemu, chociaż sam nigdy o nic nie prosił, oprócz przyjęcia do zakonu.
Zrozumienie człowieka
Wenanty Katarzyniec znał ludzką biedę od dzieciństwa, bo sam jej doświadczał, i wiedział co to znaczy, że brakuje chleba, czy drobnych pieniędzy na podróż do domu na spotkanie z ukochanymi rodzicami i siostrą. Znał ludzkie cierpienie, bo sam cierpiał i rozumiał co znaczy być pozostawionym samemu sobie. Już kiedy uczęszczał do szkoły w Kamionce Strumiłowej jego charakter zaczął się kształtować. Młody Józef Katarzyniec stawał się coraz bardziej samodzielny i odpowiedzialny. Każdego dnia wstawał bardzo wcześnie, pokonywał bez względu na pogodę 4-kilometrową drogę do szkoły (czasem wbrew sprzeciwowi mamy), pełnił obowiązki ministranta, po czym pilnie wracał do domu, żeby jeszcze pomóc rodzicom. Wykształtowało to w nim dyscyplinę i potrzebę wymagania od siebie więcej niż od innych.
Józef Katarzyniec był jednym z najuboższych uczniów. Nie zawsze mógł liczyć na finansowe wsparcie rodziców i często był zdany na siebie. Ale miał jasno wytyczony cel: pragnął zostać kapłanem. Musiał więc być zarówno pobożny, jak i dobrze wykształcony. Nigdy nie sprawiał problemów wychowawczych, a jednocześnie był bardzo wrażliwy na potrzeby innych. Będąc bardzo zdolnym i pracowitym uczniem, często pomagał słabszym kolegom. Później także udzielał korepetycji, co pozwoliło mu na częściowe utrzymanie się w szkole w Radziechowie a następnie we Lwowie.
Już jako dziecko wiedział, że jego miłość do Jezusa Eucharystycznego przewyższyła jego miłość do rodziców i krewnych, ale nie chciał im sprawiać przykrości. Kiedy został przyjęty do zakonu, z ogromną radością w sercu wracał do domu, by podzielić się tą wiadomością. Jego decyzja nie spodobała się jednak rodzicom. Wenanty pokłócił się z ojcem, oddając mu wszystkie pieniądze, jakie wtedy posiadał, ale swojej decyzji nie zmienił. Na pewno nie było mu łatwo postąpić wbrew rodzicom. Jednak codziennie się za nich modlił, a jako kapłan, pamiętał o nich we Mszy Świętej.
Wierna służba
Swoje życie o. Wenanty postrzegał jako zadanie. Miał służyć drugiemu człowiekowi jako kapłan, musiał więc być takim świadkiem Chrystusa, aby nikogo nie odepchnąć, ani nie zniechęcić do Kościoła. (...)