2/2020
Jeszcze pół roku temu wydawało nam się, że przy obecnym stanie wiedzy i
możliwości technicznych, stosunkowo szybko uporamy się z tym
mikroskopijnym wrogiem, którego biolodzy określili mianem Covid-19, i
prędzej czy później wrócimy do tak zwanej „normalności”.
Nasze „teraz” pokazuje jednak, że normalnym staje się to, co miało być tylko stanem przejściowym, a co niestety przytłacza coraz bardziej i na rozmaite sposoby. Zaledwie w kwietniu, w jednym z numerów Gazety Krakowskiej, pojawił się sympatyczny artykuł pod tytułem: „Bal maskowy” na ulicach Krakowa, czyli jak urozmaicić obowiązek zakrywania ust i nosa – traktujący o nowym sposobie wyrażania siebie przy pomocy atrakcyjnych i oryginalnych maseczek. Gdy piszę ten tekst, artykuły tejże gazety są już znacznie mniej optymistyczne: Ponad 10 tysięcy nowych przypadków koronawirusa. Zmarło 130 osób. Liczba zakażonych w kraju przekroczyła 200 tysięcy..., albo: Szkoły w Krakowie przerzedzone. Nauczyciele chorzy i na kwarantannie. Ta męcząca normalność sprawia, że nasze zachowania zaczynają się mocno polaryzować, przybierając coraz bardziej przeciwstawne formy – począwszy od zaprzeczania, agresji, bądź skrajnego wycofania z życia, po budzenie się postaw wysoce altruistycznych. Nie miejsce i czas na analizy przyczyn takiego stanu rzeczy; chciałabym raczej tak zwyczajnie „pobyć” przez chwilę blisko tych ostatnich, żeby nakarmić się siłą ich nadziei i znaleźć oparcie w ich ufności.
Przypominają drzewa zasadzone nad strumieniami wód, drzewa, które przynoszą owoc w swoim czasie, a których liście nie więdną (por. Ps 1). Zanurzeni w żyznej glebie wartości, sięgają korzeniami w głąb Źródła, by móc potem powoli piąć się wzwyż – ku słońcu i ostatecznie wydać dojrzałe owoce Ducha: miłość, radość, pokój, cierpliwość, dobroć, życzliwość, wierność, łagodność, opanowanie (por. Gal 5,22-23). Nietrudno odgadnąć, że korzeniem tych drzew jest wiara, rozumiana jako pełne ufności powierzenie się Niewyczerpanemu Źródłu Miłości, pniem – nadzieja spotkania, a owocami owa wielobarwna miłość, wyrażana na mnóstwo sposobów. Wyrosły z nasion bardzo niepozornych, ale karmią, dają schronienie i cichą obecność. Kto wie, czy w dobie dogłębnej samotności, wzmocnionej zdroworozsądkową bądź nakazaną izolacją, owa dyskretna obecność drugiego nie jest darem najcenniejszym. Jeśli nadto jest ciepła, wierna i cierpliwa, to nie może być tylko STĄD, musi nosić ślady OBECNOŚCI nieskończenie większej i trwalszej. W tym kontekście, mocno poruszają słowa Psalmu 91: Osłonię go, bo poznał moje imię. Poznać imię Boga, to znaczy dotknąć Go w Jego najgłębszej istocie, podczas gdy Ten pokornie czeka na podobne zaproszenie z mojej strony... Tylko takie spotkania mogą obudzić rzeczywistą troskę jednego o drugiego – niwelując zapory wzajemnej wrogości i strachu. Innymi słowy, jedynie ktoś przeniknięty Obecnością Większego, może podarować okruchy swojej skromnej obecności następnym – i to zarówno w kwestiach ważnych, jak i tych mało istotnych. Tylko czy w naszym całkowicie zmienionym świecie, jakakolwiek rzecz może być jeszcze mało znacząca? „Zamaskowany” uśmiech do zmęczonej (i również zamaskowanej) ekspedientki, zakupy dla samotnej sąsiadki na kwarantannie, chwila rozmowy (oczywiście telefonicznej) z kimś odizolowanym z powodu zakażenia..., w świecie, w którym nic już nie będzie takie samo jak było, każdy z tych gestów staje się bezcennym darem i milczącym świadectwem Zatroskanej Obecności Innego.