POSŁANIEC ANTONIEGO
1/2023
Miłosierdzie daje siłę do zmiany
O byciu cierpliwym dla siebie, przyjmowaniu niepowodzeń,  otwieraniu się na Boże miłosierdzie w rozmowie z o. Andrzejem Zającem opowiada Ewa Liegman, prezes hospicjum dla dzieci, aktywna działaczka społeczna, pomysłodawczyni i realizatorka licznych akcji charytatywnych, realizująca projekty na rzecz osób zmagających się z ciężką chorobą, stratą i żałobą. Autorka książek „Prognoza pogody ducha”, „Nocny stróż”, „Spotkania pod drzewem figowym. Przypowieści o śmierci”.

Z mojego doświadczenia wynika, że miłosierdzie często utożsamiane jest albo z miłością, albo z przebaczeniem, a przecież to nie jest to samo. Etymologia wyrazu ‘miłosierdzie’ wskazuje jednoznacznie na ‘litujące się serce’. Jak Ty je rozumiesz, czym dla Ciebie jest miłosierdzie? 
Z dnia na dzień coraz głębiej poznaję istotę i dziś nie mam wątpliwości, że tylko człowiek doświadczający miłosierdzia, może rozpocząć wewnętrzną przemianę. Dlaczego? Bo jest to moment poznania swoich słabości, błędów, zranień, wszystkiego, czego się wstydzę, co we mnie złe, ale (i tu jest klucz) przy jednoczesnej pewności bycia przyjętym i kochanym z tym wszystkim. Takie doznanie staje się fundamentem odnowy, opatrunkiem dla ran, a zapalone światło gorzkiej prawdy o sobie samym przestaje ranić, a zaczyna rozkochiwać w bezwarunkowej miłości. Tak widzę też moment śmierci. Czy uwierzę, widząc kim naprawdę jestem, w miłość silniejszą od śmierci? Czy sam siebie odrzucę? Uwierzę oskarżycielowi? Zatrważające jak wielu ludzi cierpi z powodu niskiego poczucia własnej wartości, wciąż pielęgnując kłamstwa na swój temat. Miłosierdzie nie zaprzecza, nie kasuje tego, co we mnie paskudne, ale dźwiga mnie z tym wszystkim, pozwala poznać i doświadczyć przyjęcia, to daje siły napędowe do zmiany. 
Od kiedy poznałem Ciebie i dzieło, które tworzysz z Twoim zespołem, czyli Hospicjum Pomorze Dzieciom, mam przekonanie, że to, co robicie, to właśnie posługa miłosierdzia. Jak Ty to widzisz? 
Hospicjum i centrum wsparcia po stracie to klinika złamanych serc, gdzie cały sztab ludzi koncentruje się na łagodzeniu bólu. Z mojej perspektywy największy sukces, jaki możemy osiągnąć, to być świadkiem pokochania historii swojego życia, niezależnie od tego, jaka ona była. Do punktu kulminacyjnego wiedzie jednak długa, bardzo trudna droga. Najpierw potrzeba zagojenia się ran nie tylko fizycznych, ale i tych psychicznych, duchowych. Często rozmyślam nad przypowieścią o Samarytaninie, który nic nie mówił. Działał. Opatrywał rany. Stworzył warunki pełne czułości i ciepła. Dał czas na dogorywanie. Nic nie przyspieszał, a nawet i oddalił się, tak jakby czas dochodzenia do siebie po trudnych doświadczeniach, potrzebował też wiele intymności. I nie ja – ratownik – jestem tutaj najważniejszy. Czasami wydaje nam się, że słowa są kluczowe w procesie przemiany drugiego człowieka. Tak wiele razy mówimy sobie nawzajem, swoim najbliższym, co robią nie tak, jak powinni się zmienić. I trudno nam przyjmować drugiego człowieka bez oczekiwania zmiany. Pewnie każdy z nas ma doświadczenie bezowocnych rozmów, coraz bardziej połamanej relacji. Co ciekawe, wielu z nas łatwiej jest pomagać drugiemu człowiekowi, niż samemu przyjąć pomoc. Dlatego tak bardzo wzrusza mnie pełne mocy oddanie się Chrystusa w ręce ludzi już jak był małym Dzieckiem, a potem w czasie Męki. 
Fundacja ma wzniosłą i niezwykle ważną misję. Jednak misja ta ma też swoje struktury, administrację, finanse i codzienne bardzo przyziemne zmagania. Jak tym wszystkim zarządzasz, że udaje Ci się nie zagubić istoty rzeczy, a przez to nie stać się urzędnikiem? 
Mam nadzieję nie zagubić istoty rzeczy, ale w gąszczu codziennych trudności i problemów faktycznie bardzo łatwo można zatracić głębię misji. 
Chcesz regularnie otrzymywać ciekawe artykuły na e-mail? Zapisz się do naszego e-biuletynu, a regularnie będziesz otrzymywał zajawki pojawiających się artykułów. Będziesz zawsze na bieżąco!