2/2022
W leśniczówce mieszkały z nami psy (najczęściej myśliwskie), koty, była dzika świnka, jeż, w ogrodzie żył sobie oswojony przez Mamusię zaskroniec. Mieliśmy krowę, barany, była Lusi, jakiś czas Siwek, gołębie pawiki, gęsi, kury, kaczki. Mamusia prowadziła hodowlę kurcząt tak zwanych brojlerów i kur niosek. Niezła menażeria, prawda? I jeszcze do tego wszystkiego lew?
Tak. Najprawdziwszy, największy z kotów. Mieliśmy także i lwa. W chorzowskim ZOO przyszły na świat dwa lwiątka, którymi matka nie chciała się opiekować. Długoletni przyjaciel Rodziców pan S. (również myśliwy, z zawodu inżynier hutnik) bywał bardzo częstym gościem leśniczówki. Opowiedział historię lwich sierotek Tatusiowi, który z radością zaproponował opiekę nad jednym lwiątkiem. Któregoś deszczowego, chłodnego, listopadowego popołudnia pan S. przyjechał do leśniczówki, mówiąc, że w samochodzie zostawił gościa. Mamusia wyszła, aby zaprosić gościa do domu. Prócz kierowcy nie dostrzegła nikogo, ale na tylnym siedzeniu coś się poruszyło, a gdy wyciągnęła rękę, to „coś” prychnęło jak kot. Bo rzeczywiście był to kot – maleńkie, parotygodniowe lwiątko. Nie ugryzło, bo jeszcze nie miało czym, jedynie po kociemu prychało. Mamusia przyniosła zziębnięte maleństwo do domu, położyła na kanapie, przykryła kocem. Przygotowała butelkę ze smoczkiem z niewielką ilością rozrzedzonego, ciepłego mleka. Lewek umiał ssać. I co dalej zrobić z tym kotkiem? Akurat tego roku był chłodny listopad, ale jeszcze nie paliło się w piecach. Tatuś zabrał lwiątko do sypialni, do swojego łóżka. Po przeżyciach tego dnia lewek natychmiast zasnął pod kołdrą. Był najedzony, w cieple. Rano nasiusiał na dywan i kocim zwyczajem (takie maleństwo!) usiłował łapkami zagrzebać pozostałość. Należało przygotować mu ubikację. W sypialni?