2/2022
Brat Albert Piotr Koczaj jest albertynem. Niezależnie od posługi, jaką pełni wśród ubogich i bezdomnych, jest też artystą malarzem oraz psychologiem i psychoterapeutą. Ma na swoim koncie udział w kilkunastu wystawach zbiorowych oraz kilka wystaw indywidualnych, ostatnia to Odbiór makulatury, prezentowana w Krakowie w galerii Outsider Art.
Bracie, Albert to imię chrzestne czy zakonne?
Nie, zakonne. Naszego założyciela wybrałem jako patrona.
I tu mam pytanie: jakie są Brata punkty styczne ze świętym Bratem Albertem? Czy były jakieś, nie wiem, wcześniejsze doświadczenia, że Brat chciał akurat to imię, tego patrona?
Na pewno, choć wydaje mi się, że to jest dość złożone. Miałem dziewiętnaście lat, jak wstępowałem do zakonu i wtedy była duża doza naiwności. Fascynowałem się akurat bardziej jego kolegami, jeżeli chodzi przede wszystkim o malarstwo: Gierymskim, Wyczółkowskim. I jakby tak przy okazji poznałem jego malarstwo, które mnie nie zachwyciło w żaden sposób, ale wyrazistość jego decyzji w sferze duchowej jakoś
mnie uderzyła. Zaczęło się od malarstwa, a później te nasze punkty styczne poszerzały się i rozlewały. Później przyszli bezdomni, którzy mnie absolutnie nie fascynowali, kiedy byłem nastolatkiem. Jakoś bardziej mnie fascynowało, że można w ogóle takiego poświęcenia dokonać. Bezdomni mnie odpychali. Pamiętam, jak przyjechałem pierwszy raz, to się przestraszyłem smrodu przede wszystkim. Myślałem, że to jest niemożliwe, żeby... Ale z czasem też tę miłość do bezdomnych odkryłem. Pierwsze było malarstwo, druga sprawa to ubodzy, a trzeci punkt styczny, który mi teraz przychodzi do głowy, to doświadczenie nędzy psychicznej. To jego załamanie, to też długo odkrywałem.
To nie było łatwe doświadczenie w życiu Brata Alberta. Jak Brat je widzi?
Na początku byłem przywiązany do takiego obrazu z teologiczną interpretacją jego pobytu w szpitalu psychiatrycznym, że to noc ciemna, czy coś takiego. Teraz przemawia to do mnie bardzo intymnie, nie na zasadzie tego, że ja mam jakieś spektakularne problemy psychiczne. Ale widzę też w pracy terapeutycznej, że jeżeli człowiek nie ma odwagi popatrzeć na swoje pęknięcia, no to wtedy nie jest w stanie pomóc drugiemu człowiekowi. I tak Brat Albert jako człowiek, który musiał skonfrontować się drastycznie ze swoim pęknięciem psychicznym, fascynuje mnie, pociąga i daje poczucie takiej bliskości, i jakiegoś przetarcia szlaku. Taka droga w głąb. Od jakiejś powierzchownej fascynacji czymś pięknym, zainteresowanie przeszło w taką trudną fascynację czymś, co jest odstręczające w pierwszym odruchu. Chyba te trzy rzeczy mnie najbardziej w tym człowieku fascynują.
Wspomniał Brat, że to malarstwo Brata Alberta z jego grona artystów najmniej przemawiało. Co więc stało się później? Czy mógłby Brat powiedzieć coś o tej drodze odkrywania jego malarstwa?
Tak. Twórczość Chmielowskiego jest trudna, nie jest zachwycająca ani technicznie, ani – tak się wydaje – to nie był człowiek przesadnie utalentowany.