2/2018
Rozmowa z ks. Krzysztofem Porosło, kapłanem archidiecezji krakowskiej, rekolekcjonistą, obecnie doktorantem na Uniwersytecie Nawarry w Pampelunie (Hiszpania), pomysłodawcą i współorganizatorem rekolekcji liturgicznych „Mysterium fascinans”, autorem wielu książek przybliżających zagadnienia liturgiczne, m.in. wydanej ostatnio: „Święta codzienność. O liturgii przemieniającej życie”, prowadzącym portal www. baptysterium.pl.
Święty Ignacy Loyola jest autorem powiedzenia Sentire cum Ecclesia, co możemy przetłumaczyć z łaciny jako współodczuwanie z Kościołem. Co to znaczy „współodczuwać” z Kościołem?
Żebym mógł przeżywać coś razem z Kościołem, myśleć razem z nim, to muszę popatrzeć na siebie, jako na część tego Kościoła. Mogę współodczuwać z Kościołem, gdy nie jestem tylko zewnętrznym obserwatorem, ale gdy jestem jego częścią, częścią wspólnoty, jaką jest Kościół. Współodczuwanie z Kościołem oznacza taką wiarę, która nie jest przeżywana samemu. Wiara nigdy nie jest tylko moją prywatną sprawą. Jest takie piękne zdanie w Gaudium et spes, konstytucji duszpasterskiej Soboru Watykańskiego II, w którym czytamy, że Bogu spodobało się zbawić nas we wspólnocie. To jest Boży sposób kształtowania Kościoła i ofiarowania nam daru zbawienia – we wspólnocie. Bóg sam jest wspólnotą Osób, a więc moja relacja z Nim i moja wiara też jest przeżywana we wspólnocie. Nie ma czegoś takiego jak moje prywatne, indywidulane chrześcijaństwo. Kościół mówi językiem „my” – nasza wspólnota, nasza relacja, nasze zbawienie. Jako chrześcijanin jestem zaangażowany także w wiarę i zbawienie innych. Pierwsze wyznanie wiary miało formę „my”, było sformułowane w liczbie mnogiej: „wierzymy”. Potem zmieniono to pierwsze słowo na „wierzę”, co miało podkreślić, że wyznanie wiary jest moją osobistą decyzją. Ale to wyznanie zawsze musi być wpisane w wiarę całego Kościoła.
Ale jak współodczuwać z Kościołem w konkrecie życia?
Moim zdaniem współodczuwanie z Kościołem rozgrywa się w naszym życiu na trzech poziomach. Pierwszy dotyczy wiary – możemy nazwać go poziomem dogmatycznym. Współodczuwam, współmyślę z Kościołem wtedy, gdy wierzę w to, co Kościół daje mi do wierzenia, gdy przyjmuję wiarę od Kościoła. A podstawowa prawda, jaką Kościół mi daje do wierzenia to ta o Jezusie Chrystusie. Dostałem od Kościoła objawienie i interpretację tej prawdy – choćby księgi Pisma Świętego, które powstały we wspólnocie Kościoła, a ja otrzymuję je od niego. Są one przecież jakby pierwszą interpretacją doświadczenia spotkania z Bogiem, z Jezusem. Od Kościoła dostałem też prawdy wiary, sformułowane w konkretnych dogmatach, w Credo. Współodczuwam z Kościołem, gdy razem z nim wyznaję wiarę.
Drugi poziom to liturgia, czyli przeżywanie relacji z Bogiem Ojcem, z Jezusem Chrystusem, z Duchem Świętym w rytmie roku liturgicznego. To rytm okresów liturgicznych, świąt i uroczystości, które wspomina i celebruje Kościół. I współodczuwam wraz z Kościołem, gdy przyjmuję ten czas, te święta, okresy w zaufaniu, że w danym momencie życia też, razem z Kościołem, potrzebuję przeżywać taką prawdę. Zostaję wraz z Kościołem zanurzony w kolejne tajemnice, wydarzenia z życia Jezusa.
Trzeci poziom, na którym rozgrywa się to współodczuwanie z Kościołem, nazwałbym egzystencjalnym. Chodzi o to, że Kościół ma swoją historię, życie. Odzwierciedlają to pojawiające się różnego rodzaju wydarzenia, okresy liturgiczne. Kościół odczytuje nieustannie to, co się dzieje w świecie – tzw. znaki czasu. I jeśli ja współodczuwam z Kościołem, to razem z nim próbuję te znaki czasu również odczytywać, wsłuchuję się w to, co mi Kościół chce powiedzieć o życiu i świecie. Wczytuję się w to, co np. Bóg mówi przez nauczanie papieży, nauczanie synodów biskupich itd. W ostatnich latach mieliśmy synody o Eucharystii, o słowie Bożym, o rodzinie, a teraz będziemy mieli synod o młodzieży. To są tematy, którymi żyje dzisiaj wspólnota Kościoła, a więc i ja kształtuję swoją pobożność, wiarę, także według tego, co podpowiada mi Kościół. Mieliśmy Rok Wiary, Rok Kapłański, Jubileusz Miłosierdzia. W Polsce przeżywamy teraz dwa lata programu duszpasterskiego o Duchu Świętym. Warto wsłuchać się w te tematy i w oparciu o nie kształtować wiarę. Sam, jako ksiądz, gdy głoszę rekolekcje wielkopostne, to staram się nawiązywać do tych tematów. Teraz będę głosił właśnie o Duchu Świętym, o Jego obecności w naszym życiu. Co roku papież pisze też różne orędzia, np. teraz – na Wielki Post. Głosząc rekolekcje, starałem się także nawiązywać do tego orędzia, bo to jest też coś, czym żyje Kościół w danym momencie.
A jakie mamy teraz znaki czasu?
Kościół przekłada interpretację znaków czasu na tematy, którymi się zajmuje. A więc, jeśli podjęto w Kościele temat rodziny, to nie dlatego, że ktoś – jakiś biskup, kardynał, czy nawet sam papież, tak wymyślił, ale dlatego, że jest to odpowiedź Kościoła na znak czasu. A w kwestii rodziny wiemy, że problemów jest wiele: coraz rzadziej ludzie wchodzą w sakramentalne związki małżeńskie, a jeżeli wchodzą, to coraz częściej te małżeństwa się rozpadają. Wiemy, że wiele par małżeńskich boryka się z problemem braku potomstwa, albo, że nie chce mieć dzieci. Wiele dzieci rodzi się też poza małżeństwem. Istnieje problem aborcji… Kościół zajmuje się tymi tematami, bo widzi, że jest to ważne.
Temat rodziny był rzeczywiście ostatnio szeroko podejmowany, ale raczej w jednym aspekcie: aborcji i możliwości przystępowania do Komunii świętej przez osoby żyjące w powtórnych związkach…
Tak, ale temat rodziny Kościół od początku podejmuje szerzej niż ukazują to niektóre media. Aborcja czy Komunia święta osób żyjących w powtórnych związkach to kwestie trudne. Ale Kościół nie żyje tylko nimi. Sporo nauczania mamy natomiast na temat dobrego przygotowania do zawarcia sakramentalnego małżeństwa, tego, czym w ogóle jest sakramentalne małżeństwo, o tym, że rodzina jest podstawowym sposobem funkcjonowania Kościoła i społeczności.
Innym tematem, na który Kościół w ostatnim czasie kładł nacisk, to temat miłosierdzia Bożego. Odkrywamy tę prawdę coraz bardziej na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat, poczynając od św. Faustyny i jej objawień, po czasy św. Jana Pawła II i rozwój kultu Miłosierdzia Bożego, jaki miał miejsce za jego pontyfikatu. Dla nas, Polaków, jest to temat szczególnie ważny, ale cały Kościół nim żyje i mówi o człowieku, który potrzebuje miłosierdzia i o Bogu, który jest miłosierny.
Za sprawą papieża Franciszka ważny jest także temat przekładania Ewangelii z poziomu głoszenia jej na poziom codziennego życia: dawania świadectwa, dostrzegania każdego człowieka, tego małego, potrzebującego, bezbronnego, odkrywania Jezusa w najsłabszych.
Czasami mówi się, że Kościół działa z opóźnieniem, czyli, że oficjalne wypowiedzi Kościoła nie nadążają za dynamicznie zmieniającą się rzeczywistością. Często jest tak, że najpierw pojawiają się jakieś osoby w Kościele, które podejmują te ważne tematy, a Kościół w jakiś sposób dorasta do podjęcia tych tematów. Mówiliśmy o miłosierdziu Bożym – wszystko zaczęło się od ubogiej, skromnej siostry zakonnej, Faustyny Kowalskiej. A dziś tą prawdą żyje cały Kościół.
Nie każdy ma jednak czas i siły, by czytać dokumenty papieskie, śledzić nauczanie magisterium Kościoła. W jaki sposób wierny, który nie jest osobą duchowną, ani nawet nie jest jakoś zaangażowany we wspólnotę działającą przy Kościele, może współodczuwać z Kościołem w swojej nierzadko zabieganej codzienności?
Myślę, że jeżeli taki ktoś żyje rytmem roku liturgicznego, jaki daje Kościół, to naturalnie wchodzi w to współodczuwanie z Kościołem.
Czyli?
Nie organizuję Bożego Narodzenia w październiku, tylko przeżywam je 25 grudnia, razem z całym Kościołem. To nie znaczy, by nie żyć prawdą o Bożym Narodzeniu cały rok, ale ten szczególny dzień świętowania jest właśnie 25 grudnia. To jest taki najbardziej naturalny, podstawowy sposób współodczuwania z Kościołem – świętowanie tych dni, które mi daje Kościół do świętowania, od niedzieli, po Wielkanoc i Boże Narodzenie.
Jeśli dziś chrześcijanie nie wiedzą jak świętować te duże święta, to dlatego, że wiele osób zatraciło świętowanie niedzieli, odcinając się od uczestniczenia w Eucharystii. Jeśli odcinam się od niedzielnej Eucharystii, to odcinam się od innych wymiarów współodczuwania z Kościołem i zaczynam przeżywać wiarę sam, poza wspólnotą. A wtedy często ta wiara staje się taką moją prywatną wiarą, według moich wyobrażeń i oczekiwań. Nie przyjmuję wtedy tego, co daje mi Kościół do wierzenia, ale wierzę w to, w co chciałbym wierzyć, wybieram, co mi pasuje. Wiele osób mówi: jestem wierzący, ale w niedzielę do kościoła nie chodzę. A przecież gdy jestem na niedzielnej Eucharystii, to słucham tego i włączam się w życie Kościoła.
Czy dzisiaj jeszcze żyjemy rokiem liturgicznym? Jak to Ksiądz widzi z perspektywy kogoś, kto słucha spowiedzi?
Jestem przekonany, że wiele osób, które regularnie uczestniczą w niedzielnej Mszy Świętej żyje według tego rytmu roku liturgicznego. Przez to uczestnictwo w Eucharystii spotykają się z okresami i uroczystościami, które akurat w tym momencie Kościół wspomina i celebruje. Dla wielu ludzi ważne są tzw. mocne okresy, czyli przygotowanie do Bożego Narodzenia przez Adwent i do Wielkanocy przez Wielki Post. Chodzą więc na roraty, na Gorzkie Żale, Drogę Krzyżową, uczestniczą w rekolekcjach. Wiedzą jakie święta są obchodzone w Kościele, które z nich są obowiązkowe, a które nie, dbają i pamiętają o wstrzemięźliwości od pokarmów mięsnych w piątki czy o poście w Środę Popielcową i Wielki Piątek.
W Polsce trwa obecnie dyskusja na temat zamykania hipermarketów w niedzielę i świętowania tego dnia. Czy to coś złego pójść do sklepu w niedzielę? Jak to jest w Hiszpanii, gdzie ksiądz obecnie mieszka?
Na sprawę świętowania niedzieli można patrzeć z poziomu religijnego, ale też bardziej ogólnego – z poziomu człowieczeństwa. Na Zachodzie nikt nie widzi problemu w tym, żeby hipermarkety były w niedzielę zamknięte. W Hiszpanii takie sklepy są w niedzielę zamknięte. Oczywiście, są miejsca, które są w tym dniu otwarte: piekarnie, bo Hiszpanie co rano idą po świeże pieczywo, kawiarnie, restauracje, miejsca gdzie można odpocząć. Natomiast hipermarkety są zamknięte z prostego powodu – nie jest to argument religijny, bo na Mszę Świętą niedzielną chodzi zaledwie jakieś 6-7% katolików – oni po prostu szanują siebie i rodzinę. Chcą spędzić niedzielę z rodziną. Dla nich to jest taki święty dzień. Byłem zaskoczony tym, że kina, restauracje są oblegane w piątek i w sobotę, a w niedzielę jest w nich pusto (z wyjątkiem miejscowości turystycznych).
Co w takim razie Hiszpanie robią w niedzielę?
Przede wszystkim siedzą z rodziną w domu, przy stole np. na obiedzie. To są takie rodzinne posiadówki, które trwają nawet 5-6 godzin. To mnie urzekło, bo na tych obiadach spotykają się całe rodziny, czasem jest to 20-30 osób. Oni się w tym dniu po prostu odwiedzają, spotykają z przyjaciółmi, chodzą razem na spacery, na lody, czasem jeżdżą też na wycieczki, np. w góry czy nad morze. Ale przede wszystkim niedziela jest dniem, gdy siedzą w domu i są razem. To jest ten pierwszy poziom, na który trzeba byłoby popatrzeć i zapytać: dlaczego my nie szanujemy siebie, dlaczego wydaje się nam, że pójście do hipermarketu w niedzielę to jest najlepszy sposób na odpoczynek, na spędzanie wolnego czasu z rodziną? Czy po całym tygodniu bieganiny, gonitwy, to jest najlepsze? Czemu nie mamy pomysłu, aby ten dzień spędzić inaczej, bardziej twórczo niż w hipermarkecie?
Wygląda na to, że tracimy zdolność do rodzinnego celebrowania niedziel i świąt?
Myślę, że pierwsza rzecz, jakiej doświadczamy dziś to zeświecczenie codzienności. A za tym idzie ta utrata świętowania, celebracji rodzinnych, liturgicznych, niemożność współodczuwania z Kościołem. Z powodu zmian technologicznych nie czujemy już symboliki naturalnej, np. znaku światła. Nie wiemy, co to ciemność, co to jasność, która tę ciemność pokonuje. Po prostu, gdy zapada zmrok, włączamy światło w mieszkaniu i mamy jasno. A to sprawia, że znak światła w liturgii przestaje być dla nas czytelny. Liturgia do nas nie przemawia, bo nie rozumiemy tej symboliki.
Straciliśmy też coś, co papież Benedykt XVI nazywał sakramentalnością codzienności. Podam taki przykład: dziś często nie mamy czasu usiąść do stołu, by razem zjeść posiłek, porozmawiać przy tym posiłku, pobłogosławić go. Jemy w pośpiechu, cokolwiek. Nie celebrujemy tych momentów. Papież pisze, że nie przeżywamy ich po ludzku, bo człowieka wyróżnia od zwierząt właśnie to, że potrafi się zatrzymać, że ten moment, gdy siada przy stole, nie jest tylko chwilą na zaspokojenie biologicznej potrzeby. We wspólnym posiłku chodzi o zbudowanie wspólnoty, o miłość w rodzinie, o to, żeby siebie posłuchać, by pobłogosławić jedzenie i zobaczyć, że jesteśmy zależni od Boga, bo wszystko, co mamy, jest Jego darem. Jeżeli tracimy taką „świętą codzienność”, to potem nie umiemy przełożyć tego na celebracje kościelne.
Dlaczego rok liturgiczny nie pokrywa się z rokiem kalendarzowym?
Rok liturgiczny kształtował się na przestrzeni kilku wieków. Tak naprawdę cały czas się kształtuje, ale największa ewolucja miała miejsce w IV w. po edykcie mediolańskim w 313 r., gdy chrześcijaństwo stało się religią Cesarstwa Rzymskiego. Do IV w. Kościół praktycznie obchodził tylko Paschę, czyli święto śmierci i zmartwychwstania Pana Jezusa i paschę tygodniową, czyli niedzielę. Wszystko kręciło się wokół tej najważniejszej tajemnicy chrześcijańskiej. IV w. to moment przełomu, bo edykt dał chrześcijanom wolność religijną. Nie musieli się już ukrywać, mogli budować kościoły, a tym samym mieli możliwość częstszego uczestnictwa w zgromadzeniach liturgicznych. IV w. to też moment wielkich debat teologicznych, w którym szczególnie mocno rozmawiano o tym, co to znaczy, że Jezus jest i Bogiem i człowiekiem. Jeżeli jest człowiekiem, to możemy wszystkie te wymiary Jego ludzkiego życia obchodzić, np. narodziny, bo On się naprawdę urodził. W kalendarzu liturgicznym pojawiają się więc kolejne uroczystości, które są związane z tajemnicami życia Jezusa. Potem kształtują się okresy przygotowania do wielkich uroczystości – Wielki Post i Adwent. W kalendarzu liturgicznym istotna nie jest cykliczna zmiana pór roku, ale wydarzenia z życia Jezusa. To one wyznaczają nam rytm, w jakim rok liturgiczny biegnie. Ciekawe jest to, że kalendarze świecki i liturgiczny się nie pokrywają, ale też nie wykluczają, bo cykl liturgiczny jest mocno związany z cyklem naturalnym. Datę Paschy oblicza się w związku z pierwszym wiosennym przesileniem, a 25 grudnia w kalendarzu juliańskim był dniem równonocy zimowej, po której słońce zaczyna przezwyciężać ciemność. W Boże Narodzenie rodzi się Jezus Chrystus, słońce wschodzące z wysoka – jak mówi Zachariasz – i pokonuje ciemność tego świata.
Boże Narodzenie jest zawsze w tym samym dniu, ale Wielkanoc co rok przypada w innym terminie. Jak dokładnie ustalana jest data Wielkanocy?
Już w IV w. w Kościele toczyła się debata dotycząca tego, czy mamy obchodzić Wielkanoc zawsze w niedzielę, czy ma to być dokładnie 14 dnia miesiąca żydowskiego nisan, czyli dzień Paschy żydowskiej. Ten dzień był ruchomy, przypadał na różne dni tygodnia. Na I Soborze w Nicei (431 r.) ustalono, że to będzie zawsze pierwsza niedziela przypadająca po tym dniu „14 nisan”, ze względu na to, że Pan Jezus zmartwychwstał w niedzielę. Chrześcijanie od samego początku gromadzili się na Eucharystię w niedzielę, dla upamiętnienia dnia Zmartwychwstania. Sam dzień 14 nisan jest związany z wiosennym przesileniem, bo żydowskie święto Paschy wyrosło ze święta pasterskiego i rolniczego – w ten dzień proszono o błogosławieństwo, by pola przyniosły dobre plony. Rozpoczynała się wiosna, wszystko rodziło się na nowo do życia, więc to też było symbolicznie pokazane, że Bóg uwolnił Izraela z niewoli egipskiej i poprowadził do nowego życia. Chrześcijanie przejęli tę symbolikę i nadali jej nowe znaczenie – odradzające się życie i wyprowadzenie Izraelitów z niewoli były zapowiedzią tego, co dokonało się w Jezusie Chrystusie, który przynosi nam nowe życie przez swoją śmierć i zmartwychwstanie.
Jaki sens ma post i związany z nim zakaz jedzenia mięsa w piątki, który obowiązuje katolików w Polsce?
Mój promotor w Hiszpanii, ks. prof. Feliks Maria Rosena, zawsze się żartobliwie śmieje, że jeśli przeanalizujemy historycznie rok liturgiczny już od pierwszych wieków, to zobaczymy, że jest czas postu, od czasu do czasu przerywany świętem. Tak było, bo każda uroczystość była poprzedzana postem. Pierwszy sens postu jest więc taki, że ma on nas przygotować do święta. Święto może wybrzmieć tylko wtedy, kiedy jest inne od zwykłego dnia. Może dlatego dziś nie umiemy świętować, bo dzień świąteczny jest dla nas jak zwyczajny dzień. Jedzenie świąteczne nie wyróżnia się od tego, które mamy na co dzień, może poza Wigilią, gdy pewne dania jemy tylko w ten dzień roku. Słowo „święty” to „oddzielony”, „inny niż codzienny”. Żeby coś świętować, musimy coś oddzielić, sprawić, aby było inne, niż zwyczajne. Temu służy post.
Drugi sens postu odkryłem kiedyś dzięki obecnemu abp. Grzegorzowi Rysiowi. Gdy byłem w seminarium, abp Ryś był moim rektorem, to poszliśmy kiedyś na nocną celebrację wigilii Zesłania Ducha Świętego. I zanim poszliśmy, to ks. Rektor zadzwonił do mnie i powiedział mi, żebym nie jadł kolacji. Moje myślenie było takie, że nie będę jadł kolacji, bo po tej wigilii będzie agapa i wielka wyżerka. Nad ranem, po zakończonej liturgii, agapa się zaczyna, ale rektor mówi mi, że wracamy do seminarium. A ja na to: „Jak to wracamy? Przecież miała być agapa!”. A on: „Agapa jest, ale my wracamy”. Zdumiony pytam więc: „No ale dlaczego ks. rektor dzwonił do mnie, że mam nie jeść kolacji, skoro nie idziemy na agapę?”. A on na to: „Dzwoniłem, żebyś był głodny Ducha Świętego, na którego szedłeś czekać, a nie, że będziesz miał rano jedzenie”. Zgasił mnie zupełnie, ale to doświadczenie uświadomiło mi, że pości się po to, żeby pokazać Panu Bogu, że jestem głodny Jego obecności, że czekam na Niego, że rezygnuję z ziemskich rzeczy, które mnie na co dzień wypełniają, po to, żeby w sobie zrobić miejsce na Niego. Taki jest sens postu i taki też tego piątkowego wyrzeczenia od mięsa. Ono nie jest przecież tak naprawdę jakimś wielkim wyrzeczeniem dziś. Dla wielu z nas najtrudniejsze nie jest to, żeby nie jeść mięsa, tylko żeby pamiętać o tym, żeby żyć z taką świadomością, że tego dnia akurat z czegoś rezygnuję, bo chcę pokazać Bogu, że to Jego potrzebuję. Mięso dziś jemy na co dzień, to ser czy ryba kosztują więcej, więc nie chodzi tu tylko o ascezę, ale o świadomość: rezygnuję z czegoś, by powiedzieć Bogu, że to Jego potrzebuję.
Co Ksiądz powiedziałby na czas Wielkiego Postu i Wielkanocny naszym Czytelnikom? Jak ten czas przeżyć, by było to z Panem Bogiem?
Właśnie w tym duchu współodczuwania z Kościołem, tzn. żeby przyjąć to, co proponuje na ten czas Kościół. Gdy Kościół mnie zaprasza do postu, to żeby pościć. Bo najgłębszy sens postu jest taki, by pościć, a nie, by debatować nad tym, co to znaczy poszczenie. By pościć, bez kalkulowania, czy już zjadłem wystarczającą ilość kalorii, czy jeszcze nie.
Chodzi o to, by pościć tak, żeby mnie to bolało. Kościół proponuje nam w Wielkim Poście modlitwę, post i jałmużnę. A wiec daję taką jałmużnę, którą też poczuję w swoim portfelu. Po co? Bo wtedy uczę się zdolności do ofiary, do dawania czegoś z siebie. Kościół proponuje nabożeństwa: Gorzkie Żale, Drogę Krzyżową, więc przyjmuję te propozycje Kościoła. Podążanie za tym, co mówi Kościół, wsłuchiwanie się w głos Kościoła, pozwoli mi dobrze przeżyć ten czas. Kościół nas przez ten czas przeprowadzi przez czytania liturgiczne, przez słowo, które będziemy mogli słyszeć np. w czasie rekolekcji. Ważne, by pójść i posłuchać słowa Bożego na żywo. A także, by przeżyć ten czas w stanie łaski uświęcającej. Nie czekać ze spowiedzią na Wielki Tydzień, tylko już teraz wystartować w stanie łaski i tej łaski w sercu strzec. A jak trzeba będzie, to po prostu pójść do spowiedzi jeszcze raz.