2/2020
„Właściwie to ciekawe, że w ostatnim czasie dużo ludzi wychodzi z
Kościoła, a ja mam Ci opowiedzieć, jak do niego dołączyłem – stwierdził
Maciek. Ale to właściwie do mnie podobne. Zawsze lubiłem robić trochę na
przekór”. Maciek to mąż Franciszki, jest tatą czwórki dzieci,
najmłodsze ma się urodzić na początku kwietnia. Z wykształcenia jest
architektem. Poprosiłam go, by opowiedział mi, co doprowadziło go do
podjęcia decyzji o przyjęciu chrztu dwa lata temu.
„To trzeba zacząć od tego, jak poznałem Frankę, bo wszystko ma początek w naszym pierwszym spotkaniu. Teraz, kiedy wiem, że to Bóg maczał w tym palce, to układa mi się to w świetnie zaplanowaną całość. Bo to tyle, wydawało się dziwnych ‘zbiegów okoliczności’, że aż trudno, by było to wymyślić” – zaczął swą opowieść Maciek. „Poznaliśmy się w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, na wykładzie dotyczącym ekologicznego budownictwa. Ciekawe, bo Frankę ten temat w ogóle nie interesował. Co prawda była wtedy studentką Form Przemysłowych, ale jej zainteresowania szły w trochę innym kierunku. Do pójścia na ten wykład namówiła ją przyjaciółka, stwierdzając, że trzeba iść: „bo, a nuż tam spotkasz swojego przyszłego męża”. Ja byłem umówiony z grupką znajomych. Już przed budynkiem muzeum zwróciliśmy na siebie uwagę. I ja, i jak się później okazało ona, mieliśmy wrażenie, że już się kiedyś widzieliśmy. Kiedy dotarłem na salę okazało się, że Franka już tam była. Zmierzałem w kierunku znajomych, którzy wcześniej zajęli mi miejsce. Było to miejsce akurat obok Franciszki. Rzuciłem radosne ‘Dzień dobry’ w ich kierunku, ale Franka myślała, że mówię do niej i z rozbrajającym uśmiechem odpowiedziała mi ‘Dzień dobry’. Później zaczęliśmy gadać i ustaliliśmy, że naprawdę już kiedyś się spotkaliśmy. Jako dzieci byliśmy razem na obozie językowym. Zapamiętałem, że była tam wtedy jakaś Franka, a było to tak charakterystyczne imię, że drugiej dziewczyny o takim imieniu do dziś jeszcze nie spotkałem”.
To nie ma przyszłości
Maciek wychowywał się w rodzinie niewierzącej. Choć on sam podkreśla, że jego rodzina, dziadkowie i rodzice, to raczej deiści. W rodzinie panowało przeświadczenie, że musi być jakaś siła wyższa, być może to nawet Bóg, ale On raczej nie miesza się do naszego życia, nie interweniuje. Z domu Maciek wyniósł szacunek do ludzi wierzących i otwartość. Był właściwie taką carte blanche jeśli chodzi o relację z Kościołem. Nie wiedział o nim nic, nic go więc też szczególnie do Kościoła nie zrażało. Na religię w szkole nigdy nie chodził, choć w czasach, kiedy kończył podstawówkę był naprawdę wyjątkiem. Ale nie czuł, żeby mu czegoś brakowało, że jest gorszy, bo różni się od kolegów z klasy. Od dziecka był dość niezależny, miał też wsparcie w rodzinie.Franka wychowywała się w rodzinie katolickiej. Choć jej rodzice też początkowo byli małżeństwem z punktu widzenia wiary „mieszanym”. Tata był wierzący, mama nie była ochrzczona. Już w jakiś czas po ślubie cywilnym zdecydowała się przyjąć chrzest. Czuła się jednak w Kościele dość samotna i szukała dla siebie jakiegoś środowiska. Zaczęła nawet studiować teologię, a w trudnym dla siebie momencie życia trafiła na Drogę Neokatechumenalną. Do wspólnoty udało jej się zachęcić swoją córkę Franciszkę.Jak podkreśla Maciek, jego żona jest osobą mocno wierzącą, ale przede wszystkim żyje na co dzień tym, w co wierzy. Stara się żyć zasadami wiary, ale jest przy tym osobą otwartą i tolerancyjną. Nie twierdzi, że tylko ona ma rację. Jednocześnie jest radykalna w tym, co robi. Już na trzeciej randce powiedziała wprost, że jest wierząca i że zamierza żyć w zgodzie ze swoją wiarą. Ze współżyciem i mieszkaniem razem chce czekać do ślubu