1/2018
Czy dobrze jest pamiętać i powracać do tego, co było? Po co nam tradycje sprzed lat? Kiedy przeszłość staje się więzieniem dla człowieka?
Pamięć jest jak czujny gospodarz: najwięcej uwagi poświęca złym lokatorom.
Lidia Jasińska
Kiedy jako dziecko wchodziłem do pokoju, gdzie przebywali dorośli, zdarzało mi się nieraz usłyszeć pytanie: Ogon masz? Jaki ogon? – dziwiłem się w myślach. Nie mam – odpowiadałem krótko. To zamknij drzwi – padało z głębi. Ano, tak. Gdybym miał ogon, zwłaszcza długi, to musiałbym zostawiać drzwi uchylone, żeby go nie przytrzasnąć. Logiczne. Ogon by mi przeszkadzał. Przywołuję to odległe wspomnienie, aby napisać o znaczeniu przeszłości w naszym życiu. Czy dobrze jest pamiętać i powracać do tego, co było? Po co nam tradycje sprzed lat? Kiedy przeszłość staje się więzieniem dla człowieka?
Jason Bourne, popularny bohater książki R. Ludluma, to mężczyzna inteligentny, sprawny, o niezwykłych umiejętnościach przetrwania, który nie pamięta kim jest i skąd u niego te zdolności. Wrzucony w wir zdarzeń, ciągle poszukuje odpowiedzi na pytanie o przeszłość: „Kim byli moi rodzice, jak się nazywam, gdzie zostałem wyszkolony i po co?”. Człowiek potrzebuje przeszłości, by rozumieć kim jest, jakie są jego korzenie, gdzie przynależy. Jest przecież częścią określonej wspólnoty kulturowej: jej języka, religii, zwyczajów i opowieści. Nawet, jeśli idzie swoją drogą, to przecież został ukształtowany, jakoś zdefiniowany, przez ludzi, miejsca i czasy. Potwierdzają to choćby wzruszające relacje wygnańców o łamaniu się opłatkiem i śpiewie kolęd gdzieś w Kazachstanie czy na Syberii – bo taka była tradycja w ojczyźnie. Wielu ludzi powraca po latach do miejsc, gdzie się wychowali i mieszkali. Są i tacy, którzy tworzą drzewo genealogiczne swojej rodziny. Jeśli więc ktoś sam decyduje się odciąć przeszłość – traci część siebie.
A może tak nieraz trzeba? Może tak jest lepiej, gdy przeszłość wypełniają nie pogodne wspomnienia, ale zdarzenia okrutne i bolesne, które pozostawione w pamięci owładną całym dalszym życiem człowieka? Zasnują się nad nim niczym obłok smogu nad miastem. Gdy przybiorą kształt psychicznego ogona, wleczonego za sobą – niezabliźnionych ran, ogromnego lęku czy poniżenia. Wtedy chciałoby się zamknąć drzwi przeszłości, wyrwać z własnej historii ponure rozdziały i pisać nowe, zupełnie inne. Jeśli ktoś tak właśnie wybiera, jeśli tak walczy o siebie i przyszłość – staram się jego wybór uszanować. Bywa, że sama psychika dyskretnie usuwa niechciane zdarzenia, spycha je niczym pudła na dno piwnicy. Tyle, że emocjonalna zawartość pudeł jakoś powraca, wydostaje się, dopada człowieka z tej lub innej strony – nieraz najmniej spodziewanej. Bo przeszłość to nie tylko fakty, ale złączone z nimi silne przeżycia. One nie znikają.
Stąd krokiem ku dojrzałości jest raczej przyjęcie tego, co stanowi naszą historię, nawet przygnębiającą. Zmierzenie się z własną krainą mroku, tyle, że już w inny sposób. Choćby tak, jak zrobił to Marian Kołodziej, autor wystawy „Klisze pamięci”. Były więzień obozu Auschwitz po prawie pięćdziesięciu latach milczenia zdecydował się swoje przeżycia przenieść w formie rysunków na papier. Wydobycie i uznanie przeszłości – a nie jej wyparcie – jest drogą do przebaczenia, a w konsekwencji do uwolnienia się od ciężaru psychicznego. Nie jest to łatwy proces, ale ten kto znajduje w sobie taką odwagę ma szansę „domknąć” swoją historię, włożyć na miejsce wszystkie emocjonalne klocki i poczuć ulgę. Przestaje udawać przed innymi, gorliwie oskarżać lub usprawiedliwiać, uciekać od przeszłości – żyje, mądrze pojednany ze sobą, światem i Bogiem.