POSŁANIEC ANTONIEGO

Opatrywanie ran Chrystusa

Urszula Wrońska Ludzie
3/2018
Opatrywanie ran Chrystusa
Było to w okresie międzywojennym. Pewna pani była zdziwiona, a nawet zdegustowana, że powstaje zawód świeckiej pielęgniarki. To przecież zajęcie uwłaczające godności porządnej kobiety, zawód poniżający, głupawy. „Widać nie taki jednak głupawy, skoro sławny prof. Chrzanowski, posyła swoją córkę do szkoły pielęgniarskiej”. „To już Chrzanowscy tak nisko upadli?” – zripostowała owa pani...

Bohaterką tej historii jest beatyfikowana 29 kwietnia 2018 r. w krakowskim Sanktuarium w Łagiewnikach, Hanna Chrzanowska. Urodzona 7 października 1902 r., pochodziła z rodziny arystokratycznej. Jej ojciec był słynnym profesorem polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, spokrewnionym z Joachimem Lelewelem i Henrykiem Sienkiewiczem. Matka natomiast pochodziła z niezwykle zamożnej rodziny warszawskiego przemysłowca, właściciela firmy garbarskiej, Karola Szlenkiera. Bez wątpienia rodzina matki wywarła na Hannę duży wpływ. Dziadek, choć posiadał ogromny majątek, znany był ze swej dobroczynności. Wprowadził ubezpieczenie zdrowotne dla swoich pracowników, dla ich dzieci otworzył finansowaną z własnych środków szkołę. Do jego drzwi nieustannie pukali ludzie potrzebujący, a on nigdy nie odprawiał ich z niczym. Dziadek Hanny swój majątek podzielił między czwórkę dzieci, a część przekazał na działalność charytatywną. Dzieci, idąc śladem ojca, starały się dzielić swoim majątkiem z potrzebującymi. Najbardziej wyróżniała się jednak w tym ciotka Hanny, Zofia Szlenkierowa. Dla młodej Hani ciocia Zofia była bohaterką. 

Anioł w czepku
Wybór zawodu pielęgniarki Hanna zawdzięcza właśnie swej ciotce – Zofii Szlenkierowej. Swoją część odziedziczonego majątku przeznaczyła ona na budowę nowoczesnego szpitala, gdzie bezpłatnie mogły się leczyć dzieci ze wszystkich środowisk. Ciotka nie poprzestała na ufundowaniu zakładu. Choć w tamtych czasach kształcenie kobiet było utrudnione, podjęła studia medyczne, po to, by poznać jak najlepiej potrzeby szpitala i chorych. W późniejszym czasie studiowała także za granicą u prekursorek nowoczesnego pielęgniarstwa. Swoją wiedzą mogła się dzielić zarządzając ufundowanym przez siebie szpitalem im. Karola i Marii Szlenkierów.
Hanna wspominała, że kiedyś jako dziecko musiała pójść przeprosić ciotkę za jakieś drobne przewinienie. Usłyszała wtedy: „Nic się nie stało Haniu. A Ty też zrobisz coś wielkiego, jak dorośniesz, prawda?”. Chrzanowska zapamiętała dobrze tę rozmowę, bo pokładane w niej nadzieje odczuwała jako ogromny ciężar. Bo jak dorównać cioci-bohaterce?
Drugim doświadczeniem z dzieciństwa, jakie zaważyło na losach Hanny, była choroba, która ściągnęła ją do szpitala ciotki. Młodziutka Chrzanowska zachorowała na czerwonkę. Jej stan był na tyle poważny, że skierowano ją do szpitala. Choć rodzice bardzo starali się tego uniknąć, okazało się, że dla ich córki nie stanowiło to żadnego problemem. Wielokrotnie już tam bywała, bo ciotka zabierała ją na wycieczki na plac budowy, pokazując dzieło swego życia. Hania pamiętała dobrze salę, na której leżała. Ściany ubarwione wesołymi wzorkami i przyjazną atmosferę. Najważniejsza okazała się jednak dla niej pielęgniarka, która się nią opiekowała, pani Aniela. Hania pokochała ją całym sercem, za jej troskliwą opiekę. Mała pacjentka wspominała noce, kiedy pielęgniarka czuwała przy jej łóżku. Hania zapamiętała jej delikatność, cichość, miły głos. 

Roześmiane licealistki
Gdy Hania uczyła się w liceum, dobiegała końca I wojna światowa. Wiele młodych dziewcząt, także tych „z dobrych domów”, włączyło się w pomoc masowo napływającym z frontu żołnierzom. Hania odbyła krótki kurs prowadzony przez wysłanników amerykańskiego Czerwonego Krzyża i przyłączyła się do pomocy żołnierzom. Jak wspominała, dziwiła się, że lekarze darzyli pomagające dziewczęta dużym zaufaniem. Hania i jej koleżanki nie tylko rozdzielały herbatę żołnierzom, ale także zakładały skomplikowane opatrunki i wykonywały prostsze zabiegi chirurgiczne. Jeszcze przed podjęciem opieki nad rannymi, Hanna, chcąc się oswoić z widokiem krwi, poprosiła swoją koleżankę, której ojciec był ginekologiem, by ten zdobył dla niej pozwolenie na obserwowanie operacji. Chrzanowska wraz z koleżanką często żartowała i humorem starała się jakoś złagodzić cierpienia rannych. To pomagało jej nieść ciężar wojennego cierpienia, z którym nieustannie się stykała.

Siła charakteru
Kiedy po maturze przyszedł czas wyboru studiów, zrozumiałym wyborem byłaby medycyna. Dla Hani jako wzorowej uczennicy z profesorskiego domu, zafascynowanej pomocą chorym, byłaby to akceptowana w środowisku decyzja. Dziewczyna czuła jednak różnicę między pracą lekarza a pielęgniarki i skłaniała się ku temu drugiemu. Był to jednak czas, gdy idea pielęgniarstwa jako zawodu wykonywanego przez świeckie kobiety dopiero się w Polsce rodziła. Dotychczas za wszystkie zadania pielęgniarskie w szpitalach odpowiedzialne były siostry zakonne, a w powojennej Polsce potrzeba pielęgniarek była ogromna. Brak było jednak szkolących je placówek. Nie mając możliwości szkolenia się na pielęgniarkę, Hania poszła na polonistykę, jednak bez entuzjazmu. Przełom nastąpił w 1921 r., gdy otworzono Warszawską Szkołę Pielęgniarek, prowadzoną przez Helen Bridge, pielęgniarkę z USA.
Wymarzona szkoła nie była jednak dla Hani sielanką. Mieszkanie w internacie z wieloma koleżankami w sali, gdzie łóżka umieszczone były w osobnych boksach, nie było łatwe. Chrzanowska wspominała po latach pierwszą kolację, kiedy podano ohydne śledzie w cieście. W przeciwieństwie do koleżanek, Hania postanowiła je zjeść, podejmując to wyzwanie jako kolejne z ćwiczeń charakteru.
Także zajęcia praktyczne sprawiały jej duże trudności. Dosyć surowa i wymagająca nauczycielka, Stella Tylska, również ze Stanów Zjednoczonych, stawiała swoim uczennicom wysoką poprzeczkę. A Hania niedługo przed wstąpieniem do szkoły uległa wypadkowi, przez co jeden z palców dłoni nigdy nie uzyskał pełnej sprawności. Jednak wszystkie zadania Chrzanowska próbowała wykonywać jak najlepiej. A od swych nauczycielek przejęła też dużą wrażliwość na potrzeby chorego, świadomość, że miejscem pielęgniarki jest sala chorych, a nie stróżowanie w dyżurce.

Ciocia
Hani udało się ukończyć szkołę, choć wiele jej koleżanek nie zostało dopuszczonych do końcowych egzaminów. Wysłano ją na stypendium do Paryża, później została zatrudniona jako nauczycielka w nowo utworzonej szkole pielęgniarskiej w Krakowie. Uczyła pokolenia młodych pielęgniarek, współtworzyła pismo dla pielęgniarek, pisała podręczniki. Angażowała się w szerzenie niedostępnej w owym czasie wiedzy. Wraz z uczennicami odbyła również staż w Stanach Zjednoczonych, gdzie mogła się zetknąć z tzw. pielęgniarstwem domowym. Wędrując po Harlemie zrozumiała jak ważna jest opieka w domu nad obłożnie i przewlekle chorymi. Zamarzyła o podobnej posłudze w Polsce. Dzięki swojej pozycji w krakowskiej szkole wprowadziła do programu szkolnego staż, który uczennice miały odbywać w domach przewlekle chorych. Wiele z uczennic nie rozumiało jednak takiego zadania. Praca w szpitalu kojarzyła się im z zadaniem profesjonalnej pielęgniarki, a tu kazano im „chodzić na dziady”, jak same mówiły. Ich podopieczni pochodzili bowiem zwykle z najtrudniejszych środowisk i pomoc im oznaczała nie tylko zakładanie opatrunków i oczyszczanie ran, ale także zwykłe mycie, zmianę ubrań i pościeli, a nierzadko… odwszenie. W przekonaniu uczennic do podjęcia tak trudnego wyzwania pomagało na pewno Chrzanowskiej to, że jako nauczycielka cieszyła się dużym szacunkiem, ale też sympatią. Zachowała się anegdota, kiedy jedna z buntowniczo nastawionych uczennic, zapytała czy do obowiązków, pielęgniarki należy także czyszczenie podłogi. Chrzanowska odpowiedziała, że owszem nie leży to w zakresie ich zadań, ale to „zwykła usługa wykonywana przez każdego dla człowieka potrzebującego”.

Misja
Początkowo motorem działań Hanny był etos pracy pielęgniarskiej, wykonywanie zawodu, który ją fascynował z jak największą dbałością o chorego i w pełni profesjonalnie. Sama wspominała, że zauważyła, że jej ukochana ciocia Zosia, której motywy działania były podobne, miała w sobie też ogromny smutek. Choć szpital i pomoc chorym była jej największą pasją, to jednak czegoś jeszcze brakowało. Ciotka, podobnie jak rodzice Hanny, była niewierząca. Natomiast przyszła błogosławiona zaczęła odkrywać Chrystusa, jako Tego, który daje siły, by opiekę nad chorym podjąć jako służbę. Odnalazła dla siebie duchowość benedyktyńską i siły duchowe zaczęła czerpać w nowo odradzającym się klasztorze w Tyńcu.
Chrzanowska widziała też ogromne potrzeby, jakie niesie pielęgniarstwo domowe. Jednak dopiero osobista porażka, zlikwidowanie prowadzonej przez nią szkoły dla pielęgniarek w krakowskim Kobierzynie, przejście na przedwczesną emeryturę, ale także spotkanie z młodym księdzem Karolem Wojtyłą otworzyło drzwi do zupełnie nowego rozdziału w jej życiu. Hanna mogła się w całości poświęcić temu, czego najbardziej pragnęła: pracy z chorymi. Dzięki pomocy proboszcza Parafii Mariackiej, ks. Ferdynanda Machaya, stworzyła sieć opłacanych przez parafię pielęgniarek pomagającym chorym w domach. Sama wyszukiwała chorych, szkoliła opiekunki, ale przede wszystkim szła wszędzie tam, gdzie inni nie dawali już rady. Nie przerażała jej największa nawet bieda, brud i zaniedbanie. Niejednokrotnie odnajdywała chorych, którymi latami nikt się nie zajmował. Odwszała ich, oczyszczała rany z robactwa, ale też przywracała wiarę w Boga i miłość bliźniego. Ale to już nie miejsce na opowieść o rodzącym się powołaniu, ale osobna opowieść o wypełnieniu go, które doprowadza do świętości.


Chcesz regularnie otrzymywać ciekawe artykuły na e-mail? Zapisz się do naszego e-biuletynu, a regularnie będziesz otrzymywał zajawki pojawiających się artykułów. Będziesz zawsze na bieżąco!