2/2018
"Nadszedł czas, aby ludzie w końcu dorośli i przestali być zaabsorbowani wyłącznie sobą". I nieco dalej, w tej samej książce autorstwa Michaela Adamse’a, o nieco prowokującym i dla wielu obrazoburczym tytule – „Psychiatra Boga”: "Niedostatek ropy nie jest i nie będzie problemem, brak czystego współczucia jest".
Te słowa padają z ust Boga, wyczerpanego naszą głupotą i chorobliwą koncentracją na samych sobie. Istotnie, brak empatii w naszym świecie zdaje się przybierać rozmiary absolutnie niewyobrażalne i rozprzestrzeniać niczym gigantyczna pandemia. To smutne, ale wydaje się, że im szybciej i sprawniej komunikujemy się w świecie wirtualnym, tym trudniej przychodzi nam dostrzec obok siebie konkretnego człowieka naznaczonego jakąś osamotnioną formą inności. Być może jest to też jakiś sposób samoobrony przed kolejną porcją bólu. O ile jednak informację o dziejącym się gdzieś złu można wyciszyć bądź wyłączyć, o tyle człowieka już nie. Mogę co najwyżej próbować udowadniać samemu sobie, że go nie ma, albo bezsensownie tłumaczyć się przed własnym sumieniem. On jednak nadal jest i czeka. Jego milczenie brzmi głośniej niż nachalne próby zwrócenia na siebie uwagi. Nie myślę tu o wszechobecnym żebractwie, ale o tych, którzy zostali porzuceni we własnym domu, o naszych babciach, dziadkach, o samotnym sąsiedzie. Są, ale jakże często ignorowani, spychani na margines głównego nurtu życia, już niepotrzebni. Dodajmy, że ci wymienieni, to tylko drobna cząstka „problemu”, pomnożonego o miliony ludzkich istnień. Użyłam cudzysłowu, bo dopóki ubodzy – w najszerszym tego słowa znaczeniu (ubodzy w siłę, sprawność, młodość i przedsiębiorczość) – będą postrzegani wyłącznie jako problem do rozwiązania, a nie – używając myślenia Silvano Faustiego – jako „inspirującą mnie wartość”, dopóty nadal będę tkwić w swoim zamkniętym świecie. Dlaczego jednak ten mój świat miałby być lepszy, wartościowszy, albo bardziej obiektywny? I kto z nas miałby o tym wyrokować? Niewątpliwie, prościej jest założyć, że mam rację, niż podjąć wysiłek wejścia w sposób myślenia tego drugiego, albo zanurzyć się w nieznane wody jego odczuć. To zaproszenie działa oczywiście w obie strony, ale niewielu z nas podejmuje ryzyko porzucenia własnej perspektywy patrzenia. Czasem jest w tym trochę zwykłej nieuważności. Przypominam sobie jedną z pieszych pielgrzymek na Jasną Górę. Rozmawiałam z młodym mężczyzną. Szedł bez oznak zmęczenia. Przed nami wędrowała starsza kobieta, miała ciężki plecak i szła z wyraźnym wysiłkiem. Było jasne jak słońce (a tak mi się przynajmniej wydawało), że trzeba jej pomóc. Liczyłam na mojego rozmówcę, ale zdawał się nic nie widzieć. Wzięłam więc od kobiety jej bagaż i wtedy przejrzał. Odbierając ode mnie plecak, mruknął: „Widziałem ją, ale nie zobaczyłem”. Żeby jednak cokolwiek zobaczyć trzeba długo, bardzo długo być z Tym, Który Widzi i Rozumie. Jest wielu, którzy odważyli się z Niego zaczerpnąć, ale też wielu takich, którzy postanowili poradzić sobie o własnych siłach. Szkoda, bo odebrali sobie szansę uczestnictwa w niepowtarzalnym bogactwie tego drugiego. Iluż niezwykłych światów pozbawili się w ciągu życia? Ile z nich zostało bezpowrotnie przekreślonych i ile kiedyś czeka ten sam los? A Bóg? Bóg nadal marzy o Ziemi, na której ludzie nie będą się krzywdzić i użyją wszystkich złożonych w nich darów, aby stworzyć świat będący dalekim odbiciem Nieba. Mrzonki? A może rzeczywiście już czas, żebyśmy w końcu dorośli.