POSŁANIEC ANTONIEGO
6/2016
Różańce brata Józefa
Na co mam narzekać? Ja tak rozumuję. Są ludzie, różni są. Ja nie mam wpływu na to. Nie jestem od tego, żeby pouczać. Każdy jest dorosły. Robię to, co do mnie należy, co potrafię. Każdemu Pan Bóg dał jakieś zdolności. Każdy może robić coś dobrego - mówi brat Józef Bałaban z krakowskiego klasztoru.

Między furtą a ogrodem

Brata Józefa najłatwiej można zastać na furcie, w ogrodzie, albo w kaplicy, do której często zagląda, także poza czasem odmawianych we wspólnocie modlitw. Jest jak pogotowie, kiedy rozerwie się koronka franciszkańska, przypięta do habitu, zahaczona w biegu o poręcz, klamkę czy klucz w drzwiach. Naprawi od ręki. Jest bardzo uczynny, a przy tym zawsze pogodny. Widać, że cieszy go życie w klasztorze. Wczesnym popołudniem przynosi braciom do drzwi korespondencję, którą listonosz dostarcza na furtę. Pamięta też o złożonym chorobą przyjacielu, br. Witoldzie, którego codziennie odwiedza.

O franciszkanach dowiedział się z Rycerza Niepokalanej, którego prenumerowano w rodzinnym domu w Trześniowie na Podkarpaciu. Zgłosił się do Niepokalanowa. Dziś wspomina, śmiejąc się: Mama mówiła: co tak daleko? Nie możesz do jezuitów, bliżej, do Starej Wsi? Ja nie chciałem. Chciałem do franciszkanów. Rodzice żadnych przeszkód nie robili. Odwieźli mnie jeszcze na stację do Iwonicza. W Niepokalanowie wybijał medaliki. Po półrocznym doświadczeniu w klasztorze św. Maksymiliana wrócił jednak bliżej rodzinnych stron. W Krakowie przyjął go o. Ireneusz Żołnierczyk, ówczesny komisarz prowincji, gdyż prowincjał o. Wojciech Zmarz był w tym czasie więziony przez komunistów. Z Krakowa szybko został skierowany do Gołonogu. Jak na franciszkanina nie przenosił się zbyt często. Później było jeszcze Jasło, dalej Radomsko, a od 1982 r. do dziś jest w Krakowie. Zazwyczaj pracował w ogrodzie, a w Krakowie dodatkowo jeszcze na furcie.

Pracy i miłości do ziemi nauczył się od rodziców. Z domu wyniósł też wrażliwość na innych, dbałości o wspólne dobro, poczucia wystarczalności w tym, co do życia konieczne. Wspomina tamte czasy: Była pomoc sąsiedzka. Nie było maszyn. Były sierpy, kosy. Jeden drugiemu pomagał. Ludzie mieli sporo roboty, harowali, ale nie narzekali, cieszyli się. I była korzyść z tego. Dziś jest inaczej. Nawet na wsi ludzie trawę wykoszą i są zadowoleni, a warzywa kupią w supermarkecie. U nas też. Dawnej przy każdym klasztorze ogród musiał być. Choćby parę grządek, ale jednak się uprawiało. Na sałatę to się czekało, żeby tylko wzeszła, a dziś sałata jest cały rok, można ją kupić tanio. Nie opłaca się uprawiać ogrodu. Sam jednak klasztorne grządki uprawia. W samym sercu Krakowa.

Łzy Hioba

Zastaję go w ogrodzie. Zaczął różańcowe zbiory. Dojrzałe już ziarenka sypią się do dużej plastikowej miednicy. To łzy Hioba, nazywane też łzami Dawida, Maryi czy Jezusa. Rzeczywiście swoim kształtem przypominają spadające krople wody czy po prostu łzy. Łzawe kształty koralików różańca są jednak uniwersalne, bo przecież poza bolesnymi służą do odmawiania wszystkich tajemnic: tych radosnych, chwalebnych i światła też. Tak, jak w życiu. Zresztą i br. Józef zna różne boleści, bo ma już swoje lata, ale umie cieszyć się tym, co jest, dziękując za wszystko Bogu. Pasuje do br. Józefa ta Hiobowa roślina, to znaczy bohater, od którego imienia wzięła nazwę. Jest człowiekiem prawym, bogobojnym i cierpliwym.

Pytany o pogodę ducha, wcale nie zaprzecza, ale śmiejąc się, mówi: Pan Bóg mi to dał! Takiego mnie stworzył, taki jestem. Zresztą nigdy nie narzekałem, że mi źle. Na fakt, że dzisiaj ludzie dużo narzekają, są niezadowoleni, odpowiada: Mi się wszystko podoba. Na co mam narzekać? Ja tak rozumuję. Są ludzie, różni są. Ja nie mam wpływu na to. Nie jestem od tego, żeby pouczać. Każdy jest dorosły. Robię to, co do mnie należy, co potrafię. Każdemu Pan Bóg dał jakieś zdolnościKażdy może robić coś dobrego. Parę lat temu gwardian klasztoru przy reorganizacji furty pytał go o zdanie w sprawach dotyczących pracy furtianów. Z całą swoją prostotą odpowiedział wtedy: Tak jak ojciec gwardian zdecyduje, tak będę robił. W podejściu do życia zakonnego jest zawsze rzetelny i obowiązkowy.

Brat Józef, zapytany o to, gdzie nauczył się robić różańce, odpowiada krótko: To nie jest filozofia. Wystarczy przyjść, popatrzeć i robić. Mieć narzędzia i ręce, i zabrać się za to. Któregoś razu, tu w Krakowie, przyniosły mi nasiona siostry szarytki. Od tego czasu sieję. Zbieram. Robię różańce. Wcześniej nie znałem tej rośliny. To łzawica Hioba, albo po prostu łzawica ogrodowa, która w Polsce uprawiana jest jako trawa jednoroczna. Przypomina trochę kukurydzę. Ma sztywne pędy, szablaste liście, załamujące się w połowie oraz zwisające wiechowate kwiatostany złożone z drobnych żółtych kwiatów. Po przekwitnięciu pojawiają się duże, zielone, błyszczące owoce, które, gdy dojrzeją, przybierają barwę od fioletowoszarej do szarobiałej. Trzeba je zebrać, podsuszyć, a dalej nanizać odpowiednio na drut, robiąc koluszka łączone ze sobą.

Różańce z historią

Pytam go, ile różańców w swoim życiu zrobił. Nie wiem. Nie liczę. Robię i już. W sobotę przyjechał jeden pan i wziął 500 sztuk. Od jutra zacznę już z tych nowych ziaren robić, bo zeszłoroczne się skończyły. Szczury mi zjadły. Mówiąc to, śmieje się: Widocznie im smakują. Od kiedy nie ma kotów w ogrodzie, to myszy, szczury są. Chcą żyć. Muszą coś jeść, a w Krakowie szczurów nie brak. Br. Józef kocha ziemię jak św. Franciszek i wie, że inne stworzenia też z niej chcą korzystać. Kiedyś jeden diakon wspomniał o nim w swojej homilii. Przyuważył go, jak siał coś w grządkach, a za nim dreptały dwa kosy i wydziobywały zdobycz. A brat siał dalej, nawet ich nie przeganiał, przekonany, że owszem coś zjedzą, ale wszystkiego nie wydziobią. W końcu człowiek sieje, ale Pan daje wzrost i dobry plon.

Różańce z ogrodu przy Plantach to część jego pasji. Mówi: Jedni biegają, inni jeżdżą na rowerze, a ja sobie pracuję w ogródku. Mógłby kupować gotowe już ziarna, a jednak nie. Sam woli wsadzić je w ziemię, wschodzące roślinki doglądnąć i cierpliwie czekać. Od początku do końca bierze w swoje spracowane ręce ziarenka, które po czasie stają się różańcami i służą ludziom do modlitwy. To nie są zwykłe koraliki. Kryje się w nich niezwykła historia, pracowitość i pasja zakonnika, który prostym życiem służy Bogu i ludziom. A wszystko to dzieje się w miejscu, które pamięta księcia Bolesława, fundującego Kraków na prawie magdeburskim, i którego szczątki kryją do dziś franciszkańskie mury. Jest to jednak preludium do tej jedynej, najważniejszej historii, która ożywa, kiedy człowiek zaczyna w skupieniu i z wiarą przesuwać palce po kolejnych koralikach – historii Jezusa i Maryi.

Dobrze wykorzystać czas

Te różańce to sposób na cierpliwość, a przede wszystkim na dobre wykorzystanie czasu. Br. Józef przyznaje, że nie idzie aż tak szybko: Na dzień dwa, trzy zrobię. Jakby nie było nic innego, to więcej bym zrobił. Ze sztucznych koralików szybciej idzie. Z tymi naturalnymi trudniej jest, ale cierpliwie i z nich się robi. Tylko chcieć. Nikt mi nie każe. Ale ja robię. Ludzie mają na czym się modlić, a i do klasztoru jakiś grosz wpadnie. Br. Józef ma świadomość ograniczeń związanych z wiekiem, ale pogodnie przyjmuje, co Pan daje. Teraz, jak siedzę na furcie i nikt nie dzwoni, to zaraz bym zasnął. Nie wiem, czy to już takie lata, czy przychodzi koniec mój. A tak robię coś pożytecznego. I dodaje jeszcze niczym najprostszą oczywistość: Nie lubię próżno siedzieć.




Chcesz regularnie otrzymywać ciekawe artykuły na e-mail? Zapisz się do naszego e-biuletynu, a regularnie będziesz otrzymywał zajawki pojawiających się artykułów. Będziesz zawsze na bieżąco!