Czyńcie wszystko z Miłości. Wówczas nie ma małych rzeczy: wszystko jest wielkie. Wytrwałość w rzeczach małych z Miłości to heroiczność.
św. Josemaria Escriva
Przez większość dorosłego życia byłam poza Kościołem, z dala od wiary chrześcijańskiej i wypływającego z niej rozumienia życia człowieka, jako drogi pielgrzyma, rodziny, jako osób powierzonych nam do kochania, czy pracy, jako daru uczestniczenia w Boskim dziele tworzenia świata – ziemi, którą mamy czynić sobie poddaną.
Przed okresem nawrócenia praca, jako obszar życia, była zawsze jedną z ważniejszych rzeczy w codziennym rytmie, nigdy mi jej nie brakowało, nie musiałam o nią zabiegać. Pracę postrzegałam, jako sferę jasnych i czytelnych korzyści: rozwijać pasje, zarabiać na dobre życie, osiągać sukces zawodowy i społeczny – stawać się osobą bardziej wpływową, cenioną i lepiej opłacaną. Tak też było. A potem spotkałam Jego.
Dostrzec i usłyszeć siebie
Z bólem, lecz i w szczerości wobec siebie, muszę przyznać, że ludzie, z którymi miałam wówczas w pracy styczność, byli bardziej „materią”, z którą i nad którą pracowałam: z jednymi realizowałam określone projekty, a innych miałam za zadanie przekonać do danej idei czy produktu, jak to w Public Relations i marketingu bywa. Ludzie w pracy nie byli partnerami, w stosunku do których czułabym potrzebę zaangażowania się bardziej niż to konieczne, a już z pewnością nie służby. Samo słowo „służba”, „służyć” były dla mnie archaicznie nienaturalne, nie z tej planety i nie z tej epoki, wręcz budziły mój aktywny sprzeciw – moje ego nie znało takiego pojęcia, nie miało wiedzy o istnieniu takiej rzeczywistości. Nawet nie wiedziałam, czego nie wiedziałam.