POSŁANIEC ANTONIEGO

Musiał uciec z domu

Beata Legutko Ludzie
2/2018
Musiał uciec z domu
Jego krótka droga życiowa była jak gdyby wielkim biegiem na przełaj, do tego celu życia każdego chrześcijanina, jakim jest świętość.
Jan Paweł II
Około 6 km na zachód od Przasnysza, znajduje się niewielka wioska, licząca obecnie ok. 400 mieszkańców. Znajdziemy tam m.in. jednostkę straży pożarnej, szkołę i kościół. Ot, nic nadzwyczajnego. Ale co roku ową małą wioskę odwiedza blisko 20 tysięcy pielgrzymów, nie brakuje wśród nich młodzieży a nawet dzieci. Przychodzą pieszo z Przasnysza, albo przyjeżdżają autokarami, niektórzy mają za sobą kilka dni wędrówki. Wszystko po to, by na własne oczy zobaczyć miejsca, w których wychował się ich Patron.

Św. Stanisław Kostka urodził się w Rostkowie na Mazowszu pod koniec grudnia 1550 r. Miał pięcioro rodzeństwa, jego ojcem był Jan Kostka, a matką Małgorzata z Kryskich, pochodząca z leżącego ok. 70 km na południowy zachód Drobina. Z dziecięcych czasów Stanisława nie zachowało się wiele materiałów, tym samym trudno jest powiedzieć jak wyglądało życie jego rodziny. Wiadomo, że gdy miał 14 lat, został wysłany z bratem, Pawłem, na naukę do jezuickiej szkoły w Wiedniu. „Taką pobożnością, taką skromnością i takim poznaniem przedmiotów – można było przeczytać w programie szkoły – niech się [uczniowie] starają ozdobić swój umysł, aby się mogli podobać Bogu i ludziom pobożnym, a w przyszłości ojczyźnie, i sobie samym przynieść korzyść”.

Modlitwa, nauka, powołanie
Pierwsze lata nauki nie były dla niego proste, być może dlatego, że w rodzinnym Rostkowie nie otrzymał wystarczającego wykształcenia. Pobyt w Wiedniu był dla niego trudny również z innego powodu. Mimo iż szkoła była jezuicka i uczniowie musieli uczestniczyć regularnie we Mszy Świętej i sakramentach, młodzież zachowywała się… po prostu, jak to młodzież. Bardziej niż do modlitwy, młodych ciągnęło do zabawy. Ale nie Stanisława. Ponieważ za dnia nie znajdował czasu na kontemplację, poświęcał na nią wieczory i noce. Przez kolegów przezywany był mnichem lub jezuitą – nic przyjemnego. Jego sytuacji nie ułatwiał fakt, że – jak podają biografowie – po trzech latach pobytu w Wiedniu był jednym z lepszych uczniów: władał łaciną i niemieckim, rozumiał grekę. Po prostu – pobożny kujon.
Kiedy miał 15 lat ciężko zachorował. Wydawało mu się – jak później relacjonował – że umiera. Bardzo zależało mu żeby przyjąć wiatyk. Niestety, dom w którym mieszkał należał do protestantów, a jego właściciel nie zgodził się na wizytę katolickiego księdza. Stała się wtedy rzecz niesłychana. Sama św. Barbara – którą Staś miał prosić o pomoc – przyszła do niego w towarzystwie dwóch aniołów i udzieliła Komunii świętej. Podczas tej samej choroby miała mu się również ukazać Maryja z Dzieciątkiem, wtedy też usłyszał w sercu powołanie. Nie było innej możliwości, musiał wyzdrowieć, żeby owo powołanie zrealizować.
Zapewne rodzice cieszyli się z jego dobrych wyników w nauce, natomiast nie potrafili zaakceptować jego wybujałej pobożności. Zwłaszcza ojciec. Mimo iż sami wychowali go w duchu katolickim i starali się, by raczej niż o uciechach tego świata, myślał o zbawieniu, teraz byli trochę przerażeni, bo Stanisław nie tylko modlił się, ich zdaniem, ponad miarę, ale też biczował i umartwiał. Nie dziwi więc, że na wieść o jego zakonnych zamiarach, postanowili zrobić wszystko, by do zakonu nie wstąpił.

Wielka ucieczka
Na szczęście oprócz uczciwości i pobożności rodzice wykształcili w małym Stanisławie poczucie własnej wartości i nauczyli stanowczości. Chłopak nie widział innej możliwości, musiał po prostu uciec spod rodzicielskiej kurateli – dosłownie. 10 sierpnia 1567 r. spakował się i zniknął z jezuickiego kolegium. Wiemy, że nie poszedł prosto do Rzymu, bo tam zapewne od razu by go znaleziono, ale do Augsburga, a potem do Dylingi.
Podróż owa owiana jest legendami. Spowiednik Stanisława przekazał, że podczas ucieczki chłopiec miał wejść do protestanckiego kościoła, myśląc, że to katolicki. Tam, niespodziewanie aniołowie udzielili mu Komunii świętej. Sam Stanisław natomiast w liście do przyjaciela opisuje takie oto wydarzenie: „Przebyłem w zdrowiu już połowę drogi [...]. Niedaleko od Wiednia dogonili mnie dwaj moi słudzy, których poznawszy schowałem się do pobliskiego lasu i w ten sposób uszedłem ich rąk. Przebyłem już wiele wzgórz i lasów. Kiedy koło południa pokrzepiłem swoje ciało znużone u przeźroczystego źródła, usłyszałem naraz głos kopyt końskich. Podnoszę się i przyglądam jeźdźcowi. To mój brat, Paweł. Popuściwszy cugle podąża do mnie. Koń w pianie, twarz brata rozpalona bardziej niż słońce. Możesz sobie wyobrazić, mój Erneście, w jakim musiałem być wtedy strachu, nie mając możności ucieczki. Stanąłem dla nabrania sił i pierwszy zbliżając się do jeźdźca proszę jako pielgrzym o jałmużnę. Zaczął dopytywać się o swojego brata. Opisał jego ubranie, wzrost i wygląd. Zwrócił uwagę, że był podobny do mnie. Odpowiedziałem, że nad ranem tędy przechodził. Na to on, nie tracąc chwili, spiął ostrogami konia i rzuciwszy mi pieniądz popędził w dalszą drogę. Podziękowałem Najświętszej Pannie, Matce mej, i by uniknąć następnej pogoni, skryłem się do pobliskiej groty, gdzie przeczekawszy trochę, puściłem się w dalszą podróż”.

U jezuitów
Zatrzymał się w Dylindze, po przebyciu 650 km, tam go przyjęto na próbę do jezuickiego kolegium. Obowiązki Stanisława miały się ograniczać do sprzątania pokoi i pomocy w kuchni. Choć nie tak chłopak wyobrażał sobie zakonne życie, wrodzona pokora nakazała mu pełnić powierzone zadania jak najsolidniej. Można powiedzieć, że jego wysiłek został doceniony. Niebawem Stanisław pojechał do Rzymu, do samego generała jezuitów, z listem polecającym. Dotarł tam 28 października 1567 r., tym razem się udało – Stanisław został przyjęty do nowicjatu. Niestety jego ziemskie szczęście nie trwało długo. Po dziesięciu miesiącach życia zakonnego, którego pragnął od dziecka, umarł w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, 15 sierpnia 1568 r. Podobno sam wyprosił sobie śmierć w tę właśnie uroczystość, w liście napisanym do Maryi 5 dni wcześniej. Miał niecałe 18 lat.
* * *
Mimo niemalejącej liczby pielgrzymów odwiedzających Rostków przez cały rok, życie w wiosce płynie swoim tempem. Wydaje się, że od czasów Stanisława niewiele się zmieniło. W pobliżu kościoła rośnie rozłożysta lipa, pod którą, według tradycji, modlił się Staś. Niedaleko znajduje się kamień z charakterystycznym zagłębieniem, które – jak mówi legenda – jest odciskiem stopy Świętego, wówczas jeszcze chłopca. A żaby w stawie, przekazują sobie dawną legendę. Mówią, że kiedyś młody Stanisław chciał pomodlić się w skupieniu, ale przeszkadzało mu kumkanie. Poprosił więc żaby uprzejmie, aby ucichły. Od tego czasu podobno żaby w stawie nie kumkają.


Chcesz regularnie otrzymywać ciekawe artykuły na e-mail? Zapisz się do naszego e-biuletynu, a regularnie będziesz otrzymywał zajawki pojawiających się artykułów. Będziesz zawsze na bieżąco!