POSŁANIEC ANTONIEGO

„Jestem w służbie kompozytora i publiczności” Marzena Diakun – w pogoni za absolutem

Małgorzata Ziętkiewicz RozmowyLudzie Kultura
3/2018
„Jestem w służbie kompozytora i publiczności” Marzena Diakun – w pogoni za absolutem
Przyjechałam do Katowic na Międzynarodowy Konkurs Dyrygencki im. Grzegorza Fitelberga. To miał być reportaż o pracy dyrygenta opowiedziany poprzez młodych ludzi, którzy właśnie są na początku tej drogi. Przyjechali do Filharmonii Śląskiej z całego świata. Zapytani co dla nich w życiu jest najważniejsze, bez zastanowienia odpowiadają: MUZYKA. I to prawda. Chciałam też dowiedzieć się, co sprawia, że ten sam utwór, ta sama symfonia, np. pod jednym dyrygentem brzmi tak, a pod drugim inaczej, gdzie jest ta nieuchwytna granica talentu dyrygenta i orkiestry? I czy tak naprawdę my – od czasu do czasu tylko – bywalcy sal w filharmonii w ogóle rozumiemy na czym polega praca dyrygenta? Dlaczego o jednych mówi się, że są genialni? A o innych, że tylko poprawni? 
To trudne pytania jak na reportaż z konkursu. Nie wiedziałam, czy znajdę odpowiedź. Nie wiedziałam, czy tu, w Katowicach, spotkam dyrygenta, który zechciałby opowiedzieć mi o swojej pracy, o tajemnicy w uprawianiu tego zawodu. Spotkałam.

Maestra
To była sama maestra Marzena Diakun. To jest ktoś, kto zrobił nieprawdopodobną karierę, o kim się mówi, o kim jest głośno. Zaczęło się od paszportów „Polityki”, później tutaj na Konkursie w Katowicach 5 lat temu Marzena Diakun dostała drugie, jakże wysokie wyróżnienie – srebrną batutę. W 2007 r. wygrała ważny konkurs dyrygencki w Pradze...  A później to już poszło tak, że maestra jest częściej na koncertach we Francji, Szwajcarii, Kanadzie, Meksyku i Japonii, aniżeli u nas w Polsce. Marzena Diakun to dziś najlepsze nazwisko na dyrygenckim światowym rynku. 
Wiedziałam kim jest młoda, piękna dziewczyna, która nagle pojawiła się w filharmonii bo chciała posłuchać jak dyrygują jej młodsi koledzy po fachu, startujący w Konkursie. Maestra Diakun? – zapytałam znając odpowiedź, przedstawiłam się i poprosiłam o wywiad. Udało się.
Jak się zaczęło i w którym momencie kariery jest pani teraz?
Zaczęło się kiedy miałam siedem lat i poszłam do szkoły muzycznej, ale oczywiście później były studia muzyczne, dyrygentura i taka nieprzeparta chęć pozostania w tym zawodzie, bo to nie było łatwe. Dyrygentów jest dużo, więc znaleźć pracę, znaleźć orkiestrę, z którą można zdobywać doświadczenie nie jest łatwo. Ale byłam uparta i próbowałam na wszelkie sposoby – i w Polsce i za granicą – pokazywać swoje możliwości, dyrygować jak najwięcej i to zaczęło po jakimś czasie procentować.
Dostała Pani drugą nagrodę na Konkursie Fitelberga, srebra batuta i co później? Rozdzwoniły się telefony z całego świata i dyrektorzy filharmonii mówili: Pani Marzeno proszę dyrygować tylko u nas! Zapraszamy!
Oczywiście nie do końca tak jest, jak pani mówi. Owszem, początkowo byłam przekonana, że to teraz właśnie ja wygodnie w fotelu usiądę i będę czekała przy telefonie, będę odbierać zaproszenia. No, wcale tak nie było. Na te zaproszenia trzeba było jeszcze zapracować, trzeba było dużo występować, pokazywać się. Praca dyrygenta nie polega tylko i wyłącznie na studiowaniu partytur. Trzeba też dyrygować i pokazywać się właśnie, więc to nie jest takie proste.
Rynek muzyczny dziś jest bardzo zamknięty, trzeba czasami pojawić się w dobrym czasie w dobrym miejscu. Trzeba mieć kogoś, kto uwierzy w nas i otworzy nam te drzwi. W 2007 r. jeszcze nie potrafiłam wykorzystać tego sukcesu z Pragi. Dopiero po konkursie w Katowicach już wyciągnęłam naukę i próbowałam pokazać siebie z jak najlepszej strony. Zostałam zauważona w Polsce, to na naszą polską skalę było dosyć duże dokonanie, natomiast dalej musiałam szukać tych drzwi, które mogłabym otwierać na całym świecie. I pewnego dnia zdzwonił telefon z Paryża. To było Radio Francuskie – Orkiestra Radia Francuskiego, czyli to było coś, o czym marzy chyba każdy dyrygent na świecie.
Gratuluję. Nie znam dyrygenta tak młodego i w dodatku kobiety – przecież to wciąż męski zawód – któremu by zaproponowano objęcie stanowiska głównego dyrygenta Orkiestry Radia France w Paryżu. 
To nie było tak, że Francuzi dzwonili do mnie od razu z propozycją objęcia stanowiska. Nie. Zadzwonili, że organizowany jest konkurs na to stanowisko i ja znalazłam się znowu tak jakby na Konkursie Fitelberga. O ile dobrze pamiętam, zgłoszeń do Katowic na Fitelberga było 270, znalazłam się wśród 270 młodych dyrygentów, do pierwszego etapu zostało zakwalifikowanych 50. Proszę zobaczyć jakie to jest sito – z tych 50 osób, do drugiego etapu już tylko zostaje zakwalifikowanych 12. Prawie jedna piąta – tylko tyle. A w Paryżu do konkursu przyszło 350 zgłoszeń. A oni mieli jedno jedyne miejsce na stanowisko asystenta! Później do Paryża zaproszono już tylko taką ścisłą dziesiątkę, i z tej dziesiątki wybrano mnie. Więc to troszeczkę tak, jakby wygrać w totolotka. 
Nowe czasy
Byłam naprawdę zaskoczona takim wyznaniem dyrygentki o światowej sławie. Marzena Diakun to wciąż nieprawdopodobnie skromna osoba, mogła przecież powiedzieć: Wie Pani jestem tak dobra, to było oczywiste, iż Francuzi wybrali mnie. Nic podobnego. Diakun zaskakuje także normalnością. Nikogo nie udaje i na nikogo się nie kreuje. Jest cały czas sobą. Jest gwiazdą światowej dyrygentury bez gwiazdorstwa. Wielki włoski dyrygent Arturo Toscanini (zm. 1957), a po nim jeszcze większy, Austriak, Herbert von Karajan (zm. 1989) mówili: „Dyrygent jest dla orkiestry jak Bóg, jak świętość absolutna”. Marzena Diakun myśli inaczej. Bliżej jej do zdania, które wypowiedziała kiedyś najlepsza dyrygentka na świecie Martin Aslop (Diakun dostała w 2015 r. stypendium im. Martin Aslop): „Ludzie nie są przyzwyczajeni do oglądania kobiety w roli autorytetu, dlatego kobietom w tym zawodzie jest trudniej, ale – dodała Aslop – czasy się zmieniają”.
Pani Marzeno, jest Pani maestrą i cały czas nieprawdopodobnie skromną osobą, a przecież osiągnęła Pani w swoim zawodzie bardzo wiele. Jak wygląda to życie w Paryżu? 
To życie w Paryżu porównuję czasem z Polską. Tutaj we Francji zdanie „jestem artystą” odbija się ogromnym echem szacunku wśród tych, którzy tego słuchają, a tymczasem w Polsce jeśli powiem komuś: „jestem artystą”, to tak się muszę skulić w sobie troszeczkę. W Polsce jesteśmy, my artyści, trochę niedowartościowani. Ci wszyscy muzycy, którzy tutaj pracują powinni mieć jeden etat, powinni mieć czas na odpoczynek, powinni mieć czas na refleksję nad tym co grają dzisiaj, nad tym co zagrają jutro, a oni biedni muszą z jednej pracy pędzić do drugiej, bo muszą utrzymać rodzinę.
Kiedy pyta mnie pani, jak jest w Paryżu, jak się żyje artyście, dyrygentowi w Paryżu, to różnica jest przede wszystkim w jakości życia za granicą i dowartościowania artystów.
Czy wiemy co po nas zostanie? No, pewnie elektrociepłownia, która zostanie wybudowana, jasne ona też jest ważna, bo dostarcza nam ciepło, ważne żebyśmy mieli bochenek chleba na śniadanie, ale jeśli już to wszystko mamy... a mamy prawda? To co dalej, co jest jeszcze ważne, ważniejsze… To, że jesteśmy ludźmi i powinniśmy od świata zwierząt odróżniać się sferą ducha – jak najpiękniej rozbudowaną sferą ducha.
Jako maestra prowadzi pani zajęcia ze studentami Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Co im Pani mówi, studenci dyrygentury, o czym muszą – z Pani doświadczenia – wiedzieć na pewno?
To trudne pytanie, bo myślę, że każdy dyrygent, nawet jeśli już jest gdzieś tam na samym końcu studiów, dowiaduje się co to znaczy dyrygentura tak naprawdę w momencie, kiedy musi osobiście sam przygotować koncert z profesjonalną orkiestrą, a później w dzień koncertu, wyjść tutaj, stanąć na tym podium, odwrócić się do publiczności, a potem do orkiestry i wziąć na swoje barki tę całą odpowiedzialność za te 2 godziny muzyki. 
Dyrygent – to jest niesamowicie skomplikowany zawód, bo podlegamy ocenie nieustającej, tych osób, które są przed nami, czyli muzyków i tych osób, które są za nami, które słuchają koncertu. Każda próba, każde wejście na dyrygenckie podium, to jest ocenianie nas. Każdy następny koncert to jest albo zamknięcie pewnych drzwi, albo ich otwarcie, bo jeśli zagramy źle, to dana orkiestra nas już nie zaprosi. Jeśli zagramy dobrze, to setki nowych możliwości otworzy się przed nami.
Ważna jest ta samoświadomość, czyli świadomość samego siebie: co potrafię, a czego jeszcze nie i nad czym powinienem się pochylić. To jest bardzo ważne.
Mówi się, że dyrygent dostaje wskazówki od samego Pana Boga. A jeśli tak jest, to czy rzeczywiście czuje się Pani „bogiem” wychodząc na scenę?
Ja bym tutaj bardzo uważała na tego rodzaju stwierdzenia, bo to, co nas może zgubić, to pycha. I to jest coś, co zostanie zawsze napiętnowane przez każdego, przez tych muzyków z przodu i przez widzów. Podchodzę tak do dzieła i do swojego zawodu – jestem w służbie. W służbie kompozytora. Mam przedstawić coś, co on zapisał, nad czym myślał czasami całe życie.
Muszę w jak najlepszy sposób stworzyć pewnego rodzaju misterium. Ale jeśli moim nadrzędnym przeświadczeniem będzie to, że ja tu jestem najważniejsza i teraz ja coś powiem zadzierając głowę, to myślę, że to może nie zdać egzaminu. To będzie coś sztucznego.
Kiedy te wszystkie reflektory zgasną, nie chcę zdradzać wszystkiego, ale to jest właśnie to, czego my nie zdradzamy – to jest właśnie kwintesencja naszego życia. Pójdziemy posłuchać dobrej muzyki, będziemy obcować z zapisem nutowym, który będzie dla nas wszystkim, i to są ważne momenty, bo to dodaje wiary, też takiej wiary w siebie i pewności siebie. Bez muzyki symfonicznej nie potrafiłabym żyć.
Pani Marzeno, muszę zapytać w takim razie o ten moment szczęścia dla dyrygenta. Czy to jest kiedy się wychodzi na scenę, czy kiedy się schodzi ze sceny?
„Pomiędzy”. To, co jest pomiędzy. Oczywiście nie z każdą orkiestrą jest ta eksplozja energii. I też w tym zawodzie, w świecie artystów, my nie dotykamy nigdy absolutu. Myślę, że my do niego dążymy, ale jeśli kiedykolwiek takie dotknięcie absolutu się zdarzy, to później już chyba tylko trzeba będzie odłożyć batutę i pójść na emeryturę.
Albo pójść na spacer nad Sekwanę?
Tak, albo do jakiegoś pięknego parku i odpocząć.


Chcesz regularnie otrzymywać ciekawe artykuły na e-mail? Zapisz się do naszego e-biuletynu, a regularnie będziesz otrzymywał zajawki pojawiających się artykułów. Będziesz zawsze na bieżąco!